Od Hyperiona do Punktu Omega

Naszym celem jest analiza popkulturowych odniesień w Hyperionie Dana Simmonsa. Punktem wyjścia będzie dla nas opowieść Kapłana z pierwszego rozdziału książki, następnie prześledzimy próbę uduchowienia ewolucjonizmu, jaką podjął francuski teolog Pierre Teilhard de Chardin, by wreszcie przyjrzeć się teorii Punktu Omega, za którą odpowiedzialny jest amerykański fizyk i transhumanista Frank J. Tipler. Szykuje się zatem niezła przygoda intelektualna. Do dzieła!

W poszukiwaniu Dzierzby

Od dobrych paru lat chodzi za mną pomysł analizy popkulturowych odniesień w Hyperionie Dana Simmonsa. Jednym z czynników potężnego sukcesu tej powieści jest jej głębia czy może raczej – mnogość źródeł, z których pisarz czerpał przy jej tworzeniu. Nie od dziś wiemy, że linia między dziełem ambitnym a pseudo-inteligentnym kiczem jest cienka, a Simmons momentami z trudem utrzymuje tę kruchą równowagę. W Hyperionie znajdziemy bardzo bezpośrednie odniesienia do twórczości Johna Keatsa, Teilharda de Chardin, Johna Muira, Norberta Weinera, mitologii nordyckiej, fizyki kwantowej czy wielu współczesnych powieści z gatunku science fiction. Simmons napisał nawet własną wersję Romea i Julii. Już pobieżny rzut oka na powyższą wyliczankę powinien nas utwierdzić w przekonaniu, że dzieło wypływa na niebezpieczne wody przeintelektualizowanego kiczu. Wydaje mi się jednak, że bezpieczny kurs został utrzymany, a Hyperion raczej powinien nas zafascynować niż zażenować.

Jak się zabrać do tej analizy? Na początek przyda nam się parę punktów orientacyjnych. Powieść została wydana w 1989 roku, zgarnęła dwie ważne nagrody – Hugo i Locus – dla najlepszej książki z gatunku science fiction. Hyperiona najlepiej chyba zakwalifikować jako space operę o ambicjach wysoko-artystycznych. Powiedzmy tylko, że obok bulwarowej fantastyki istnieją też w obrębie gatunku dzieła udane, a nazwisko Simmonsa możemy śmiało wymienić obok Dicka, Lema, Dukaja czy Wattsa.

Dzisiaj zajmiemy się pierwszym tomem serii; kolejne to Upadek Hyperiona, Endymion i Triumf Endymiona. W Polsce doczekaliśmy się paru wydań tych utworów, do najpopularniejszych edycji należą dwie z MAG-a: w 2007 roku otrzymaliśmy odświeżone wydanie tłumaczenia Arkadiusza Nakoniecznika, a w 2015 – nowe tłumaczenie Wojciecha Szypuły w serii “Artefakty”. Edycje są zresztą dość podobne, ta późniejsza cechuje się może większą sprawnością stylistyczną. Najbardziej odczuwalną zmianą jest bodaj wprowadzenie innego tłumaczenia imienia jednej z głównych postaci, lokalnego technologicznego bóstwa i zarazem czarnego charakteru serii: w starszym wydaniu to Chyżwar, w nowszym Dzierzba. Na potrzeby tego tekstu będziemy korzystać z “Dzierzby”, bo trzeba iść z duchem czasu. Jest to też wersja bardziej adekwatna, ponieważ oryginalny bohater – po angielsku: The Shrike – bierze swoje miano od dzierzbowatych, takich małych ptaków z rzędu wróblowatych, które nabijają swoje ofiary na ciernie lub ostre gałęzie. Fakt wart zapamiętania, jeszcze się nam kiedyś przyda.

Konstrukcja fabularna Hyperiona wygląda następująco: na tytułową planetę wyrusza siedmiu pielgrzymów: Kapłan, Żołnierz, Poeta, Uczony, Kapitan, Detektyw i Konsul. Ich celem jest dotarcie do Grobowców Czasu i spotkanie z Dzierzbą, dziwnym bytem o demonicznych/boskich mocach. Każdy pielgrzym otrzyma szansę przedstawienia swojej prośby Dzierzbie, jeden zostanie wysłuchany, pozostali zginą. Pomysł narracyjny Simmonsa jest prosty: pielgrzymi wędrują, podczas podróży mało się dzieje, więc w kolejnych rozdziałach opowiadają historie swojego życia, aby zwyciężyć z mieszaniną nudy i strachu. W ten sposób poznajemy kolejne elementy większej układanki narracyjnej i zapoznajemy się z tym całkiem dobrze zaprojektowanym uniwersum.

Każda historia aż kipi od odniesień popkulturowych, więc będziemy się nimi w zajmować w osobnych tekstach. Obecność spoilerów ograniczę do niezbędnego minimum, szybko przeskoczymy z poziomu fabuły do rozważań teoretycznych. Na tym kończą się zdania wprowadzające. Akcja przyspiesza, pierwszy opowiada Kapłan.

Obca cywilizacja Chrystocentryczna

Lenar Hoyt to katolicki ksiądz i świeżo upieczony adept seminarium duchownego. Jego pierwszym zadaniem po ukończeniu nauki jest podróż w towarzystwie jezuity Paula Duré na planetę Hyperion. Jak szybko zrozumiemy, to właśnie Duré jest prawdziwym bohaterem pierwszej historii.

W odległej przyszłości uniwersum Hyperiona panuje inna niż obecnie “mapa religijności”. Wpływ chrześcijaństwa osłabł przez wieki, obecnie na terenie całej galaktyki działa jedynie kilka tysięcy księży Kościoła Katolickiego i garstka przedstawicieli reformowanych odłamów. Duchową mapę wszechświata szczelnie wypełniły: eklektyczny gnostycyzm zen, fundamentalistyczna ekologia w wydaniu Bractwa Muira oraz apokaliptyczny Kościół Dzierzby. Lepiej powodzi się nawet dwóm pozostałym religiom Abrahama – judaizmowi i islamowi. Chrześcijaństwo jest w stanie ewidentnego odwrotu.

Temu stanowi rzeczy chce przeciwdziałać Paul Duré, jezuita i gorący wielbiciel twórczości Teilharda de Chardin (który na kartach powieści Simmonsa zdążył dołączyć do grona najważniejszych świętych kościelnych). Pomysł Duré jest prosty: bierze udział w wyprawie archeologicznej na mało znaną planetę i fałszuje wyniki badań – wykopaliska mają dowieść, że we wszechświecie istniała wcześniej inna cywilizacja Chrystocentryczna. Co to zmienia? Oczywiście sprawia, że historia o zbawieniu świata przez Chrystusa staje się dużo bardziej uniwersalna. Fałsz badań wychodzi jednak na jaw, a Duré zostaje zesłany na wygnanie. Decyduje się emigrować na Hyperiona, planetę znaną z obecności tajemniczych Grobowców Czasu. Zamiast jednak rozważać wpływ Dzierzby, jezuita postanawia zbadać mało znaną kulturę Bikurów. Tak określani są potomkowie grupy osadników z pierwszej fazy kolonizacji planety, których statek zaginął dziesiątki lat temu, ale załoga podobno przetrwała, dostosowała się do lokalnej biosfery i wypracowała nową, dziwaczną cywilizację.

W tym miejscu zostawiamy fabułę Hyperiona, aby nie psuć wam radości z samodzielnego odkrywania dalszych losów Paula Duré. Czas wziąć na warsztat system filozoficzny jego pierwowzoru z naszej rzeczywistości, czyli oczywiście myśl Pierre’a Teilharda de Chardin.

Uduchowiona ewolucja

Istnienie teorii ewolucji pozostaje pewnym wyzwaniem dla chrześcijaństwa. Od początku jej recepcja obrała trzy drogi.

Po pierwsze mamy kreacjonistów – wersja hard: amerykańskich kreacjonistów – którzy odrzucają nie tylko ideę doboru naturalnego, ale też wiele odkryć archeologicznych. W tym wydaniu wszechświat powstał w ciągu sześciu dni mniej więcej 6500 lat temu. Jedynym punktem odniesienia dla tych poglądów pozostaje literalnie czytany tekst Starego Testamentu.

Po drugiej stronie myślowego spektrum znajdziemy teorię Inteligentnego Projektu, której zwolennicy akceptują podstawowe tezy ewolucjonizmu, ale przypadkowość doboru naturalnego zastępują twierdzeniami o istnieniu pewnego rodzaju Boskiego Planu. Innymi słowy: wprowadzają porządek celowościowy do przyrody.

Są też wreszcie przedstawiciele trzeciej drogi, chyba najmniej lubiani, którzy próbują łączyć ewolucjonizm z pewnymi koncepcjami religijnymi lub filozoficznymi. Najbardziej znanym przykładem takiego podejścia jest myśl Henriego Bergsona wraz z ideą duchowej ewolucji twórczej, napędzanej przez działanie w świecie élan vital. Do trzeciej grupy możemy zaliczyć także filozofię Teilharda de Chardin, o której dzisiaj porozmawiamy.

Pierre Teilhard de Chardin (1881-1955), podobnie jak Paul Duré z Hyperiona, był jezuitą, teologiem, filozofem, antropologiem, paleontologiem i archeologiem. Też miał być zamieszany w oszustwo naukowe z obszaru archeologii, znane jako przypadek Człowieka z Piltdown. Trudno powiedzieć, czy Teilhard rzeczywiście brał udział w mistyfikacji, ale wiemy, że przez pewien czas uczestniczył w niesławnej wyprawie badawczej archeologa-amatora, Charlesa Dawsona. Ten cały Człowiek z Piltdown miał być “brakującym ogniwem”, czyli ewolucyjnym bytem pośrednim między człowiekiem a wczesnymi hominidami.

Z biografii Teilharda warto jeszcze odnotować, że samo Święte Oficjum zakazało mu ogłaszania publikacji o treści religijnej – jego wypowiedzi o grzechu pierworodnym uznano za nieprawomyślne. Od tego zakazu trochę się już jednak sprawy pozmieniały. Sam Joseph Ratzinger/papież Benedykt XVI pozytywnie odniósł się do myśli Teilharda w kilku tekstach (warto poszukać odniesień do naszego filozofa np. w tekście Wprowadzenia w chrześcijaństwo, Kraków 1994).

Od Punktu Alfa do Punktu Omega

Myśl Teilharda można streścić w jednym zdaniu: ewolucja wszechświata przebiega od Punktu Alfa do Punktu Omega. Punkt Alfa to oczywiście stworzenie świata przez Boga, Punkt Omega (finalny etap dziejów) to przebóstwienie całej rzeczywistości. Proces ten ma parę etapów pośrednich.

Zaczynamy od Boga, który stwarza materię z nicości. To kosmogeneza. Następnie – wraz ze wzrostem złożoności – w materii pojawia się życie. Etap drugi to zatem biogeneza. Życie ewoluuje, pojawia się człowiek, a zatem byt rozumny, o charakterze duchowym. Etap trzeci to noogeneza (od nous – umysł). Dopiero teraz rzeczy robią się ciekawe. Ewolucja przebiega dalej od osobnych umysłów poszczególnych ludzi do wyłonienia się kolektywnej świadomości planetarnej, czegoś w rodzaju duszy świata. Ona ma już charakter ponadosobowy. Następnie duch podbija kolejne regiony materii, kolejne planety i galaktyki, by wreszcie całość materii w sensie fizycznym przekształciła się w byt o charakterze duchowym.

Widzimy zatem, że kosmiczną ewolucję u Teilharda cechuje wzrost złożoności: od form prostych (atomów, dzisiaj byśmy powiedzieli: cząstek elementarnych lub kwarków) do skomplikowanych form nieożywionych. Następnie formy ożywione ewoluują od prostych komórek do złożonych organizmów: roślin, zwierząt, ludzi. Pojawienie się człowieka wprowadza na arenę dziejów umysł i duszę, ewolucja nabiera charakteru duchowego i znów: proces przebiega od prostych dusz ludzkich, po dusze kolektywne, planetarne i kosmiczne. Wreszcie, całość wszechświata zostaje uduchowiona, dochodzimy do Punktu Omega, czyli do przebóstwienia wszystkiego, co istnieje. Tu proces dziejowy zostaje domknięty.

Pomówmy jeszcze chwilę o inspiracjach Teilharda. Teoria ewolucji to oczywiste źródło numer jeden, dalej mamy dwudziestowieczną kosmologię oraz nowożytną filozofię. Łatwo możemy dostrzec pewne podobieństwo do historiozofii Hegla, u którego proces historyczny interpretowany jest jako proces zdobywania samowiedzy przez Ducha Absolutnego. Etyczna perspektywa myśli Teilharda zbiega się z pomysłami Sørena Kierkegaarda, ale o tym nie będziemy dzisiaj mówić. Wreszcie, bezpośrednia inspiracja teologiczna pochodzi z Pisma Świętego. Szczególnie ważne są dla naszego myśliciela dwa fragmenty:

“On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie.” (Kol. 1, 17)

“A gdy już wszystko zostanie Mu poddane, wtedy i sam Syn zostanie poddany Temu, który Synowi poddał wszystko, aby Bóg był wszystkim we wszystkich.” (1 Kor. 15, 28)

Pierwszy fragment opisuje naturalnie Punkt Alfa. Drugi to według Teilharda wizja Punktu Omega, przebóstwienia rzeczywistości, czyli momentu, w którym Bóg jest “wszystkim we wszystkim”. Oczywiście, Teilharda pomysł ewoluującego kosmosu to koncepcja odległa od tradycyjnego podejścia (neo-)tomistycznego, ale też siłą katolicyzmu pozostaje jego mocno intelektualna i zróżnicowana tradycja teologiczna.

Co o wizji Teilharda sądzą naukowcy? W dalszej części tekstu omówimy pozytywną reinterpretację tej metafizyki w wydaniu teorii Punktu Omega Franka J. Tiplera. Żeby jednak nie było zbyt miło, najpierw zatrzymajmy się przy krytyce Petera Medawara, noblisty z 1961 roku:

„Jak udowodnię większa część tej pracy to zbiór nonsensów, które zwodzą nas za pomocą dziwnych pomysłów metafizycznych, a ich autora może jedynie usprawiedliwić fakt, że zanim zaczął zwodzić innych, najpierw musiał z trudem oszukać samego siebie”.

To fragment recenzji głównego dzieła Teilharda – Fenomenu Człowieka – którą Medawar opublikował w czasopiśmie Mind w 1961 roku. Oczywiście, powyższy fragment zawiera tylko ładny chwyt retoryczny, a nie rozbudowaną argumentację. Ta najpewniej znajduje się w pełnym artykule, ale ponieważ dostęp do niego wymaga subskrypcji, muszę ograniczyć się do tłumaczenia powyższego wypisu z anglojęzycznej Wikipedii. Dla porządku dodajmy, że środowisko naukowe generalnie dystansuje się od pomysłów Teilharda. Krytykuje go zarówno filozof analityczny Daniel Dennett, jak i biolog ewolucyjny Richard Dawkins. Nie powinno nas to zresztą dziwić, biorąc pod uwagę, że Dawkins i Dennett to medialne twarze Nowego Ateizmu, a Teilhard reprezentuje jednak osobliwą mieszaninę nauki i teologii. My jednak musimy iść dalej: czas wprowadzić na scenę wspomnianego już Franka J. Tiplera.

Teoria Punktu Omega

Frank Tipler uważa, że pojawienie się na pewnym etapie ewolucji kosmosu Punktu Omega jest czymś w rodzaju konieczności, jakiej domagają się same prawa fizyki. Pomysł bazuje na specyficznej interpretacji fizyki kwantowej. W dużym skrócie i pewnie błędnie spróbujmy wytłumaczyć to tak: na poziomie kwantowym rzeczywistość do momentu przeprowadzenia pomiaru jest w jakiś sposób niezdeterminowana.* Świat “ustala się” dopiero wtedy, gdy pojawia się obserwator – wtedy załamuje się funkcja falowa, a dany układ przyjmuje jeden konkretny stan. Ostatni etap ewolucji wszechświata według Tiplera wymaga istnienia boskiego obserwatora, który będzie “patrzył” na cały kosmos jakby w tym samym momencie, czyli dla podtrzymywania kosmosu w określoności potrzebny jest Bóg. A może nawet nie tyle “jest”, co “będzie”, bo w ramach tej koncepcji Bóg pojawia się we wszechświecie dopiero w ostatniej fazie procesu dziejowego – to ten słynny Punkt Omega. Widzimy, że pomysł na ewolucję wszechświata bezpośrednio pochodzi od Teilharda, a argumentacja o fizyce kwantowej w pewnym sensie przypomina filozofię Berkeleya z jej podstawową tezą „istnieć to być postrzeganym”, na mocy której myśliciel postuluje istnienie obserwatora „patrzącego” jednocześnie na cały świat.

Generalnie rozwój kosmosu u Tiplera przypomina koncepcję Teilharda: już teraz ludzie są rozumni, z czasem staną się bytami postludzkimi, takimi superintelektami, a być może nawet pojedynczym intelektem planetarnym. Oczywiście “jeden świat to za mało”, więc intelekt planetarny rozleje się po całym wszechświecie, a kiedy to się stanie, to w zasadzie na arenie dziejów pojawi się Bóg, a przynajmniej byt o charakterystyce możliwie zbliżonej do Boga.

Przejście od bycia człowiekiem do bycia postczłowiekiem będzie prawdopodobnie wymagało zaangażowania w proces Sztucznej Inteligencji i zlania naturalnej inteligencji ludzkiej ze sztuczną maszynową, dając w efekcie coś w rodzaju biologiczno-mechanicznego modelu inteligencji hybrydowej.

W ten sposób poprzez wątek transhumanistyczny wróciliśmy do punktu wyjścia, czyli do wizji, które przypominają raczej science fiction niż science. Dla przypomnienia: zaczęliśmy od Hyperiona Dana Simmonsa. Cykl domknięty. Następnym razem weźmiemy na warsztat opowieść Uczonego, czyli zmierzymy się z problemem Abrahama i filozofią Sørena Kierkegaarda.

* Uwaga Miłosza Wieczora: właśnie ewolucja kwantowa do momentu pomiaru jest deterministyczna, ale przebiega po superpozycjach stanów, które nie mogą być bezpośrednio obserwowane – stąd redukcja funkcji falowej w niedeterministyczny sposób wybiera jeden z możliwych obserwowanych stanów.

Grafika: Kamil Frąckiewicz (Instagram: @szklanymozg)


Opublikowano

w

,

przez