Przygody z filozofią Deleuze’a: linia ujścia i kłącze

Wreszcie otrzymaliśmy polskie wydanie Anty-Edypa Deleuze’a i Guattariego. Chciałem z tej okazji napisać szybkie wprowadzenie do filozofii Deleuze’a, podjąć się próby systematyzacji i interpretacji tej myśli. Niestety to zadanie mnie przerosło, zresztą – jak za chwilę zobaczymy – sam pomysł był chybiony. Nie będzie to zatem ani systematyzacja, ani zaawansowana interpretacja. Zapowiada się raczej parę przygód z Deleuze’em w tle: kilka faktów biograficznych oraz zestaw pojęć, które pomagają filozofować.

Francuska bohema, świeży filozof

Gilles Deleuze żył w latach 1925 – 1995. Możemy zatem powiedzieć, że to świeży filozof. Wiadomo, że pisma filozoficzne, niczym wytrawne wino, nabierają szlachetności wraz z upływem czasu. Porządny myśliciel – dajmy na to: Immanuel Kant – martwy jest już przynajmniej od dwustu lat. Deleuze tymczasem umarł w połowie lat dziewięćdziesiątych, czyli niemal wczoraj. Jeśli zmarnujemy trochę czasu na poznanie jego biografii, to ujawni nam się historia niezbyt ciekawa: żył, wykładał, umarł. Zapytany w jednym z wywiadów o to, dlaczego nie napisał biografii, odparł podobno, że życie filozofa nie jest ciekawe: odbywa się głównie na polu intelektualnym, wśród myśli i książek, a to nie przekłada się na dobry materiał biograficzny.

Nas może zainteresować samobójcza śmierć Deleuze’a: w 1995 roku rzucił się z okna swojego paryskiego apartamentu. Miał problemy z oddychaniem spowodowane gruźlicą, a intensywne palenie, czynność typowa dla środowiska paryskiej bohemy tamtych lat, raczej nie poprawiło stanu jego zdrowia. Wydaje się zatem, że popełnił samobójstwo, bo cierpiał. W ostatnich latach życia pracował nad książką o Karlu Marksie, co dodaje temu wydarzeniu pewnego smaczku. Może szykowało się nowe objawienie – nowy Kapitał, na którego powtórne przyjście czekają środowiska lewicowe z całego świata – a historia tak ponuro z nas zakpiła.

Deleuze pisał sporo. Do najsłynniejszych książek należy Kapitalizm i schizofrenia, dwutomowe dzieło opracowane razem z Feliksem Guattarim. Tom pierwszy to Anty-Edyp, który właśnie wylądował na polskim rynku, a drugi – Tysiąc plateau – został wydany u nas w zeszłym roku. Następnie mamy Różnicę i powtórzenie oraz Logikę sensu, czyli wykład naprawdę ciekawej ontologii Deleuze’a oraz serię książek monograficznych, poświęconych rozmaitym ważnym filozofom z przeszłości. Deleuze dyskutuje twórczość Spinozy, Leibniza, Hume’a, Kanta, Nietzschego, Bergsona i Foucaulta. Do tego dochodzą omówienia artystów: pisarzy Kafki i Prousta oraz malarza Francisa Bacona. Wreszcie są też prace, które chyba możemy określić jako „rzeczy pomniejsze” albo po prostu „przystawki”: eseje o kinie, wywiady, przemyślenia o filozofii. To potężna i nieco przytłaczająca twórczość; samo sporządzenie kompletnej bibliografii zajęłoby nam nieco czasu.

Warto też odnotować, że Deleuze tworzył w ramach pewnego nurtu czy może środowiska intelektualnego. Oczywiście znał Feliksa Guattariego – w końcu pisali razem książki – a zatem natknął się także na psychoanalizę w ujęciu Jacquesa Lacana. Chyba przyjaźnił się z Michelem Foucaultem, chociaż to bardziej złożona relacja z lekkim skandalem w tle. Z biografii Antonio Negriego – Powrót. Alfabet biopolityczny – dowiemy się, że z Guattarim lepiej imprezowało się niż z Deleuze’em. Dzisiaj ten nurt myślowy określa się często jako postmodernizm, co jest systematyzacją wypowiedzianą w tonie obelgi. Moim zdaniem to całkiem niezłe określenie, ale jak ktoś ma wrażliwe ucho, to możemy powiedzieć, że było to akademickie środowisko intelektualne, dla którego wspólnym wydarzeniem pokoleniowym była rewolta studencka z maja 1968 roku.

Instytucje zaangażowane oraz linia ujścia

Zacznijmy od wyliczanki. Krytyka Polityczna wydała tłumaczenie Anty-Edypa, czyli pierwszej części cyklu Kapitalizm i schizofrenia, za który odpowiada duet Deleuze/Guattari. W zeszłym roku Fundacja Bęc Zmiana przygotowała część drugą, czyli Tysiąc plateau. Od PWN-u dostaliśmy książki o Leibnizu i Spinozie napisane przez samego Deleuze’a, Officyna niedawno wydała dwie książki o myśli Nietzschego oraz zbiór esejów Krytyka i klinika. Wreszcie wydawnictwo Eperons Ostrogi – które wygrało nasz mały plebiscyt na najdziwniejszą nazwę – rzuciło na rynek książkę o Kafce. I to wszystko wydarzyło się w przeciągu kilku ostatnich lat! Najwyraźniej doświadczamy prawdziwego renesansu delezjanizmu.

Na marginesie odnotujmy: wygląda na to, że wydawanie książek z nurtu radykalnej lewicy to wcale niezły pomysł na biznes. W optymalnej wersji wyglądałoby to następująco: namawiamy grupę lewicowych aktywistów do wykonania tłumaczenia oraz pozostałych prac redaktorskich „za darmo” ewentualnie „za opłatę symboliczną”, oczywiście, wiadomo, ku chwale przyszłej rewolucji. Następnie rzecz wydajemy – po drodze można jeszcze zgarnąć jakąś dotację od państwa, w końcu to prace o charakterze naukowym – i przejmujemy cały zysk. Byłby to schemat uspołecznienia pracy wraz z prywatyzacją zysków. Dlaczego w ogóle o tym piszemy? Ten eksperyment myślowy, którego bohaterem głównym jest zaangażowana instytucja, przyda nam się do opisania paru pojęć z filozofii Deleuze’a.

Anty-Edypa przeczytałem parę lat temu w wydaniu angielskim – Bloomsbury 2013, ładniejsza okładka od wersji polskiej – a z Tysiąca plateau znam tylko dłuższe fragmenty; czytanie tej książki staje się po pewnym czasie czynnością nieznośną. Tyle wprowadzeń, zaczynamy: linia ujścia. Pojęcie, za które się teraz weźmiemy ma zagraniczne odpowiedniki: line of flight (angielski)/ligne de fuite (francuski). Line/ligne to oczywiście linia, a rodzina słowa flight/fuite, którą powinniśmy mieć w tle naszych umysłów, związana jest z takimi czynnościami, jak uchodzenie, wypływanie, wyciekanie oraz omijanie. Możemy wyobrazić sobie bak samochodu, z którego powoli sączy się benzyna.

Nas interesuje taka myśl: pewne struktury – w terminologii Deleuze’a Wielości, o tym za chwilę – określane są przez to, co jest na zewnątrz, czyli przez wspomnianą już linię ujścia. Spróbujemy teraz wrócić z poziomu abstrakcyjnych pojęć do naszego przykładu instytucji zaangażowanej. W naszej praktyce językowej i myślowej operujemy takimi dużymi pojęciami (Wielościami), jak „feudalizm”, „kapitalizm” czy „socjalizm”. Jedno pojęcie opisuje wiele zjawisk społecznych, towarzyszących im instytucji, form zbiorowych aktywności, marzeń, etc. Deleuze będzie postulował, że historyczne przejścia między tymi strukturami – jak między niewolnictwem a feudalizmem lub między feudalizmem a kapitalizmem – odbywały się z uwagi na pewne zbiorowe pragnienia, które następnie kanalizowały się w linii ujścia. Nasza kapitalistyczna sytuacja jest o tyle wyjątkowa, że kapitalizm potrafi zagospodarować i włączyć do własnego obiegu pragnień także pragnienia antykapitalistyczne. Znajdujemy się zatem w gospodarce kapitalistycznej i mamy instytucje, które odpowiadają na pewien rewolucyjny potencjał, zawarty w samym tym położeniu. Rewolucyjne pragnienia znajdują doskonałe zaspokojenie (ujście) w ramach kapitalistycznego systemu produkcji: od przysłowiowych plakatów i czapek z Che Guevarą, przez kolejne filmy i seriale kontestujące bezsens nadmiernej konsumpcji aż po nasze zaangażowane społecznie instytucje.

Znaczyłoby to mniej więcej tyle, że prowadząc biznes kontestujący współczesny kapitalizm, tak naprawdę go umacniamy, a prawdziwie rewolucyjna praktyka mogłaby polegać na wstrzymaniu wszelkiej aktywności rynkowej. Oczywiście, jeśli naszym zdaniem odrzucenie kapitalizmu – i zastąpienie go czymś innym – jest dobrym pomysłem.

Druga praktyczna konsekwencja: władza, której zależy na utrzymaniu systemu kapitalistycznego powinna stworzyć możliwość na ujście rewolucyjnych pragnień: „przymykać oko” na protesty, dopuszczać rewolucyjne treści na uniwersytetach, wspierać wydawanie odpowiednich książek. Tak długo, jak twardy rdzeń systemu – rynkowa sprzedaż, instytucje finansowe, giełdy – pozostaje nienaruszony, można pozwolić na kontrolowany, rewolucyjny chaos na peryferiach. Naturalnie pogląd jest prawdziwy, o ile w ogóle istnieje jakiś twardy rdzeń systemu. To przenosi nas do kolejnego punktu.

Wielość oraz kłącze

Jeśli liczba pojedyncza naszego słowa brzmi „wielość”, to liczba mnoga powinna brzmieć „wielości”. Podobnie z „kłączem” – jedno „kłącze”, wiele „kłącz”. Nie wiem, na ile uzasadnione jest wprowadzanie tego rozróżnienia, zresztą to właśnie problematyka jedno/wiele będzie nas teraz zajmować.

Zacznijmy, jak to się mówi, z grubej rury, od wygłoszenia tezy ogólnej: historia filozofii europejskiej to zarazem historia poszukiwania arche: takiej zasady porządkującej, jedności w wielości. Rozumowanie przebiega następująco: żyjemy sobie w świecie, doświadczamy różnych rzeczy, czasem pijemy Coca-Colę, czasem Pepsi, mamy rozmaite zainteresowania, wielu znajomych, otaczają nas rozmaite przedmioty. Pytanie o arche brzmiałoby: co kryje się za tą wielością? Oczywiście dostrzegamy rozmaite fenomeny, ale jakie jest ich źródło? No i Tales z Miletu odpowie woda, Anaksymander – bezkres, Anaksymenes – powietrze, Demokryt – atomy, Platon – idee, Arystoteles – formy, stoicy – Logos, Plotyn – Jednia, św. Augustyn i duża część tradycji chrześcijańskiej powie, że to Bóg, dla filozofów arabskich to będzie Allah, dla Spinozy – Substancja, dla Leibniza – Monada, dla Hegla – Absolut i tak to sobie leci. Trudno powiedzieć, co mogliby powiedzieć filozofowie dzisiaj: dla niektórych naturalistów to pewnie byłyby struny albo jakieś cząstki elementarne, dla teistów to zawsze będzie Bóg lub jakiś byt o charakterystyce mocno pokrywającej się z Bogiem.

Deleuze nieco wywraca to pytanie i uważa, że błędem naszego myślenia jest samo poszukiwanie jedności w wielości. Dlatego wprowadza pojęcie Wielość – po angielsku Multiplicity – które ma wyjść poza ramy tego podziału. Wielość to złożona struktura, w której nie zaobserwujemy pierwotnej unifikacji. Nie ma jakiegoś jednego, pierwotnego elementu, do którego moglibyśmy sprowadzić całą tę strukturę, wyróżnionej osi, na której obraca się cały mechanizm.

Najłatwiej myśleć o tym w kontekście przeciwstawienia drzewa i kłącza.

Wszyscy wiemy, jak wygląda drzewo: mamy pień, z pnia odchodzą gałęzie, a z gałęzi małe gałązki. To klasyczna struktura hierarchiczna: jest wyróżniony element centralny pierwszego rzędu (pień), potem seria wyróżnionych elementów drugiego rzędu (pierwsze gałęzie) i tak dalej. Dobrą metaforą społeczną takiego systemu jest oczywiście feudalizm: w centrum mamy króla, otacza go arystokracja, następnie pomniejsza szlachta, a na szarym końcu drabinki społecznej znajdziemy chłopów. Szlachcic jest jak król dla chłopa, arystokrata czy może magnat jak król dla szlachty i tak dalej. Ładnie pracuje też przykład z życia korporacyjnego: mamy prezesa, zarząd, rozmaitych dyrektorów działów i grup kreatywnych, managerów różnego szczebla, a na samym końcu zwykłych pracowników.

Kłącze – Rhizome w wydaniu zagranicznym – to struktura zdecentralizowana oraz usieciowiona. Nie przypomina drzewa, nie składa się z elementu wyróżnionego oraz reszty, która od niego zależy, a z wielu usieciowionych elementów równorzędnych. Oryginalna metafora kłącza odsyła nas oczywiście do życia roślinnego: chodzi o splątane korzenie wielu roślin, wielokrotnie i nieco chaotycznie połączone. Wymiana – substancji odżywczych u roślin, informacji w internecie, władzy w specyficznym systemie społecznym – jest w takim schemacie jest usieciowiona i zdecentralizowana.

Jak sobie to wyobrazić? Żyjemy w czasach wszechobecności Internetu, więc to wyobrażenie nie powinno sprawiać problemu. Wystarczy pomyśleć o tym, jak układają się strony internetowe. Nie ma jednej super-strony, która byłaby królem w królestwie internetu, która miałaby swoich mocnych wasali, a ci mieliby swoich wasali. To usieciowiona wielość: pewne węzły są potężniejsze, większe i mocniej usieciowione, ale gdyby odpadły, to sama struktura zachowałaby spójność. Od razu możemy kontrować to rozumowanie: a co np. z YouTube’em albo Facebookiem? Czy one nie przejmują roli stron nadrzędnych? W pewnym sensie tak: działalność stron takich, jak Facebook możemy postrzegać jako próbę nałożenia schematu drzewa na wcześniej istniejący, silniej zdecentralizowany schemat kłącza. Byłaby to zatem pewnego rodzaju próba feudalizacji internetu.

Pociągnijmy dalej to rozumowanie: czy powinniśmy myśleć o Facebooku jako o neutralnym hubie, który przyspiesza przebieg informacji, czyli jest zjawiskiem pozytywnym dla internetu-kłącza? Czy raczej powinniśmy przyjąć inną optykę i traktować go jako realne zagrożenie dla tego schematu? Najpierw oddzielmy wypowiedzi marketingowców z Doliny Krzemowej od stanu faktycznego. Nie wątpię, że ekipa odpowiedzialna za Facebooka chce nam sprzedać wizję, w ramach której oferują nam dostęp do neutralnej cyfrowej agory; miejsca przeznaczonego do twórczej wymiany myśli i nawiązywania nowych kontaktów osobistych. Tylko to raczej nie jest prawda.

Facebook nie jest neutralnym środowiskiem: wydaje się, że nie oddaje rzeczywistości, a ją kreuje – poprzez dobór i filtrowanie treści. Chociaż zgodzę się, że to jeden z węzłów w internetowym kłączu, to po pierwsze, zmienia samą ideę schematu przez swój gigantyczny zasięg (w typowym kłączu węzły powinny być chyba w miarę równo-silne), a po drugie, zmienia i filtruje treści. Oczywiście w pewnym sensie każda osoba lub instytucja, która przekazuje informacje jakoś je zmienia i filtruje. To truizm. Tylko w rozważanym przypadku dochodzi efekt skali: to nie jest dowolny węzeł, a ten-jeden-super-węzeł, który może zmienić nasze całościowe postrzeganie świata. Tyle o Facebooku. Myślę, że taka dłuższa analiza ładnie pokazuje, że modele i siatki pojęciowe, jakie może generować filozofia, przydają się także do analizy świata poza-filozoficznego.

Wróćmy do początku: powiedziałem, że chciałem napisać systematyzację filozofii Deleuze’a, że niezbyt dobrze mi to szło i wreszcie, że może sam pomysł był chybiony. Teraz dysponujemy już pojęciami, które mogą wyjaśnić nam, o co chodziło. Systematyzacja Deleuze’a byłaby zapewne próbą znalezienia arche jego filozofii, takiej centralnej zasady, na której wisi ten system. Wydaje się jednak, że sam pomysł jest chybiony, bo to filozofia prezentująca się w innej optyce: nie ma jednej centralnej zasady, a jest Wielość czy może Wielości. Pewne pojęcia są ze sobą powiązane, tworzą swoistą mapę-kłącze, ale nie znajdziemy jednego elementu wyróżnionego. Dlatego typowa systematyzacja nie jest możliwa, a nawet gdyby została wykonana, to ze szkodą dla pierwotnego twórczego chaosu tej myśli.

Na zakończenie zachęcam do obejrzenia odcinka Three Minute Theory: What is the Rhizome? Stacey Kerr świetnie wprowadza nas w myślowy chaos Deleuze’a.

Grafika: Kamil Frąckiewicz (Instagram: @szklanymozg)


Opublikowano

w

,

przez