Guy Standing i prekariat, czyli przemiany w sposobie organizacji pracy

Tym razem nasze rozważania zbliżą się do obszaru politologii i socjologii. Tytułową koncepcję prekariatu rekonstruuję na podstawie książki Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa Guya Standinga. Książki oryginalnie wydanej w 2011 roku, więc pytanie, czy ta „niebezpieczna klasa” jest jeszcze rzeczywiście nowa, staje się zasadne. W samym tekście przyjrzę się koncepcji prekariatu, prześledzę, jakie grupy tworzą tę klasę społeczną oraz zastanowię się nad tym, jakiego typu problemy polityczne – i ich możliwe rozwiązania – stwarza pojawienie się prekariatu.

Prekariat – o co chodzi?

Guy Standing ukuł nowe pojęcie, aby opisać przemiany, jakie zaszły w obrębie gospodarki kapitalistycznej w ostatnich trzydziestu latach. Rozmawiamy o okresie, który symbolicznie rozpoczął się na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wraz z upadkiem ZSRR, a który bywa nazywany globalną fazą kapitalizmu lub późnym kapitalizmem. To czas gwałtownej liberalizacji przepisów gospodarczych i utworzenia jednego, globalnego rynku, na którym pojawiły się miliony nowych pracowników – pochodzących głównie z państw byłego socjalistycznego bloku wschodniego oraz z wielu krajów trzeciego świata (aktualnie częściej nazywanych krajami „rozwijającymi się”): z Ameryki Łacińskiej, Afryki i Azji. To także czas gwałtownej deindustrializacji krajów zachodnich. Upadek ciężkiego przemysłu oraz zalew światowego rynku przez tanie towary, produkowane w ponurych warunkach w fabrykach z krajów trzeciego świata – oba te czynniki doprowadziły do zmarginalizowania typowej klasy robotniczej, „niebieskich kołnierzyków” – proletariatu. Jeśli do tego zjawiska dołożymy stopniowe rozmontowywanie systemów zabezpieczenia społecznego – modelu powojennego państwa dobrobytu – to uzyskamy dobry obraz warunków, w jakich rodzi się społeczna klasa prekariatu oraz odpowiadające jej pojęcie teoretyczne.

Samo pojęcie „prekariat” to neologizm utworzony przez Guya Standinga. Pochodzi z połączenia słowa „proletariat” – opisującego klasę robotniczą w czasach, gdy w Europie dominował ciężki przemysł, pojęcia kluczowego dla socjalistycznej krytyki kapitalizmu – oraz angielskiego słowa precarious, znaczącego tyle, co niepewny. Wydaje się, że ten termin całkiem zgrabnie opisuje nową, bardzo liczną grupę społeczną, która pojawiła się we wszystkich światowych społeczeństwach, choć, oczywiście, analizy Standinga dotyczą głównie krajów zachodnich. Podobnie, jak na „barkach proletariatu” spoczywał los produkcji kapitalistycznej w okresie intensywnego rozwoju przemysłu, tak dzisiaj większa część pracy wykonywana jest przez prekariuszy – ludzi pozbawionych gwarancji zatrudnienia, niepewnych swojej przyszłości, zatrudnionych na legendarnych „umowach śmieciowych” i minimalnych stawkach godzinowych, targanych przez frustrację oraz gniew.

Obraz układanki nowoczesnego społeczeństwa Standing uzupełnia o opis kilku innych klas. Poza prekariatem mamy więc jeszcze plutokrację, czyli wąską grupę bajecznie bogatych milionerów i miliarderów, którzy przechwytują większą część zysków generowanych przez światowe gospodarki. W osobowy skład plutokracji wchodzi ten słynny „jeden procent”, przeciwko któremu protestowali członkowie ruchu Occupy Wall Street, samemu definiując się jako „pozostałe 99 procent” społeczeństwa. Zatem plutokracja to światowa elita: managerowie wielkich korporacji i banków, prezesi i członkowie zarządów firm notowanych na giełdach, ludzie z samego szczytu hierarchii społecznej.

Do tego mamy bardziej klasyczny, przemysłowy proletariat, którego szeregi szybko topnieją z uwagi na zmiany, jakie zachodzą w procesie produkcji dóbr oraz tak zwany salariat – relatywnie dobrze opłacaną grupę specjalistów, zatrudnionych w oparciu o stabilny, pełny etat i czerpiących korzyści z płatnych wakacji i szerokiego pakietu świadczeń socjalnych (jak dostęp do prywatnej opieki medycznej czy dofinansowanie do aktywności sportowych) zapewnianych przez przedsiębiorstwa. Salariat to dobrze sytuowana klasa społeczna, pracująca na niższych i średnich szczeblach w dużych korporacjach, agencjach rządowych i w administracji publicznej. Czasem przedstawicieli tej grupy nazywa się proficians, więc opisuje się za pomocą pojęcia, które ma oddawać, że są to wysokiej klasy specjaliści, cieszący się prestiżem, stabilnością i dobrymi perspektywami przyszłego rozwoju zawodowego.

Prekariusze, w kontrze do salariatu, nie mogą liczyć na żadną z tych perspektyw: zatrudnieni na niestabilnych warunkach, często znacznie poniżej kwalifikacji, źle opłacani i pozbawieni nadziei na jakąkolwiek stabilną ścieżkę kariery zawodowej. Wydaje się, że warunki zatrudnienia prekariatu dobrze oddaje spopularyzowany w polskiej publicystyce termin zatrudnienia na „umowę śmieciową” – niska stawka godzinowa, brak prawa do zwolnienia lekarskiego i płatnego urlopu, brak wypłaty na okres wypowiedzenia, brak ściśle określonych godzin pracy – którego efektem zwykle jest absurdalna liczba niepłatnych nadgodzin, brak świadczeń socjalnych i ubezpieczenia zdrowotnego, marne szanse na emeryturę inną niż ta, którą opisać można jako „głodowa” – o ile lubicie mocne określenia z prasy codziennej.

Nowa hierarchia społeczna

Lata powojenne to okres niesamowitego rozwoju gospodarczego społeczeństw zachodnich. Nigdy wcześniej – nawet gdy weźmiemy pod uwagę całą znaną nam historię ludzkości – tak szybko nie poprawiały się warunki życia i status majątkowy typowego obywatela. To także czas gwałtownego rozwoju klasy średniej, w wielu społeczeństwach stanowiącej 70-80 procent całej populacji. Można powiedzieć, że w tym okresie istniały trzy podstawowe klasy społeczne: wyraźne bogatsza upper-class, wyraźnie uboższa under-class, obie stanowiące 10-15 procent liczebności wszystkich obywateli, oraz bardzo szeroka, stabilna klasa średnia.

Efektem tego okresu – zwykle nazywanego czasem polityki welfare state, czyli państwa dobrobytu – była dość stabilna hierarchia społeczna. Większość obywateli państw zachodnich rozpoczynała życie zawodowe i żyła jako członkowie klasy średniej – z niewielką szansą na awans do klasy wyższej, ale też z niewielkim ryzykiem osunięcia się w ubóstwo. Jeśli dołożyć do tego dosyć stabilną perspektywę zatrudnienia, nowe udogodnienia technologiczne oraz regularnie rosnące zarobki, to można powiedzieć, że był to szczęśliwy okres dla pracowników. Oczywiście, należy tutaj dodać szereg obostrzeń: polityka walfare state sprzyjała głównie białym mężczyznom i, nieco później, po pierwszych wystąpieniach ruchów feministycznych, białym kobietom. Bez wątpienia nie był to okres urzeczywistnionej na ziemi utopii, choć, patrząc na niego z dzisiejszej perspektywy, można odczuwać pewną nostalgię za czasem stabilnego zatrudnienia i dobrych perspektyw życiowych.

Z uwagi na liczbową dominację klasy średniej wcześnie sformułowano teorie polityczne, które łączyły ją z innymi atrybutami modelowych liberalnych demokracji: stabilna klasa średnia miała stać na straży demokracji, a aktywne społeczeństwo obywatelskie było promowane jako czynnik stabilizujący i „normalizujący” pewne ekscesy, które nieodzownie łączą się z rynkową gospodarką kapitalistyczną. Osłabienie klasy średniej – to, że znaczna część jej szeregów zmieniła się w prekariat, stworzyło warunki brzegowe dla nowych problemów politycznych, których analizie poświęcę ostatnią część eseju.

Wpierw jednak warto zwrócić uwagę na zmiany, jakie zaczęły zachodzić w naszym systemie ekonomicznym. Dobrze ilustruje je wykres, jaki znajdziecie na przykład w artykule Noaha Smitha Workers Get Nothing When They Produce More? Wrong, opublikowanym na internetowej stronie magazynu Bloomberg. Wykres jest zresztą popularny, z pewnością występuje w innych publikacjach – chodzi o dwie linie, przedstawiajace kolejno realny wkład pracy, czyli produktywność pracy (to linia niebieska, dynamicznie rosnąca) oraz realną zapłatę za wykonaną pracę (linia czarna, rosnąca raczej mozolnie). Wniosek płynący z tego wykresu jest jednocześnie prosty i ponury: od wielu lat realne pensje większości pracowników niemal stanęły w miejscu – rosną wyraźnie wolniej od realnego wkładu pracy. Innymi słowy: choć pracuje się więcej – a przede wszystkim efektywniej – to płace nie wzrastają dramatycznie, podobnie, jak generalna jakość życia.

W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku administracje krajów zachodnich próbowały minimalizować problem stagnacji płacowej klasy średniej poprzez zachętę do zaciągania łatwodostępnych kredytów konsumenckich. Członkowie klasy średniej mogli utrzymać, a nawet poprawić, swój standard życia, niestety – kosztem rosnącego zadłużenia. Tym samym rozpoczął się proces prekaryzacji klasy średniej.

Ten wykres to jedynie część większej układanki. W tym samym okresie bardzo szybko rosły zarobki lepiej sytuowanych obywateli, co ostatecznie doprowadziło do zmiany całej dynamiki hierarchii społecznej. Można powiedzieć, że aktualna hierarchia społeczna znów przypomina tą, która występowała w społeczeństwach zachodnich przed epoką welfare state – na szczycie drabinki społecznej znajduje się niezwykle bogata plutokracja, a niżej mamy malejącą liczbowo i coraz mocniej zadłużoną klasę średnią. Ludzie, którzy z niej wypadają – lub nigdy się do niej nie załapali – tworzą rosnące szeregi prekariatu.

Bezpieczeństwo związane z pracą

Guy Standing wyróżnia siedem typów bezpieczeństwa związanego z pracą, jakie występowały w epoce przemysłowego kapitalizmu. To kolejno: 1) bezpieczeństwo na rynku pracy – rządowe zobowiązanie do prowadzenia polityki „pełnego zatrudnienia”, 2) bezpieczeństwo zatrudnienia – ochrona przed arbitralnym zwolnieniem, 3) bezpieczeństwo miejsca pracy – możliwość utrzymania pracy w zawodzie w perspektywie odległej przyszłości, 4) bezpieczeństwo pracy – odpowiednie standardy BHP, 5) bezpieczeństwo reprodukcji umiejętności – możliwość uzyskania umiejętności przez naukę zawodu – organizowane praktyki, szkolenia zawodowe, etc., 6) bezpieczeństwo dochodu – rozmaite systemy stabilizacji dochodu uzyskiwanego z pracy, jak systemy minimalnych stawek branżowych, 7) bezpieczeństwo reprezentacji – możliwość tworzenia niezależnych związków zawodowych. W dużym skrócie można powiedzieć, że prekariusze nie doświadczają żadnego z tych typów bezpieczeństwa lub, w szczęśliwszych wypadkach, że doświadczają jedynie pewnego wycinka tej listy.

Teraz przyjrzymy się losom kolejnych typów bezpieczeństwa związanego z pracą. Czas prowadzenia przez rządy polityki „pełnego zatrudniania” ewidentnie się skończył, aktualnie przyjmuje się, że istnieje coś takiego, jak „naturalna stopa bezrobocia”, często dość wysoka. Bezpieczeństwo zatrudnienia skończyło się wraz z wprowadzeniem elastycznych form zatrudniania. Same zawody i ścieżki profesjonalne szybko zmieniają się z uwagi na przeobrażenia w krajobrazie technologicznym – a i tak obserwujemy dopiero pierwsze stadia tego procesu; kolejne fale automatyzacji i robotyzacji przemysłu i usług doprowadzą do zniknięcia wielu kluczowych z dzisiejszej perspektywy form zatrudnienia (jak usługi transportowe, wypierane przez zautomatyzowane samochody, czy sprzedaż detaliczna, którą coraz mocniej wypiera handel elektroniczny).

W wielu firmach, specjalizujących się w „sprekaryzowanej pracy” standardy bezpieczeństwa to czysta fikcja – firmy wprost zachęcają do łamania przepisów kodeksu pracy, zwłaszcza tych związanych z maksymalną liczbą godzin pracy. O bezpieczeństwie reprodukcji umiejętności też trudno dziś mówić, zwłaszcza, gdy kompletnie zmienił się charakter awansu zawodowego: dziś managerowie i pracownicy na wyższych stanowiskach są rekrutowani w ramach osobnej ścieżki zawodowej, a pracownicy z niższych szczebli drabinki korporacyjnej raczej nie mają szans na awans do stanowisk kierowniczych, nie wspominając o objęciu funkcji prezesa czy członka zarządu. Perspektywy bezpieczeństwa dochodowego topnieją wraz z rozmontowywaniem systemów zabezpieczenia społecznego z epoki państwa dobrobytu i tendencją do prywatyzacji rozmaitych sektorów usług publicznych. Wreszcie, poziom uzwiązkowienia w nowych korporacjach jest bardzo niski, ich zarząd często aktywnie zwalcza próby działalności związkowej, o czym dobrze świadczy np. ten artykuł o polityce Amazona – tak, tak, rozumiem znużenie przykładem Amazona, niemniej – jest w tej firmie coś przerażającego.

Brak bezpieczeństwa zawodowego jest więc cechą, która charakteryzuje prekariat. Warto może jeszcze przyjrzeć się konkretnym grupom społecznym, które najsilniej odczuwają przemiany na rynku pracy. Wpierw jednak szybko przytoczę ważny podział, który wprowadza Standing: nie wszyscy członkowie prekariatu są nieszczęśliwi i niezadowoleni z przemian na rynku pracy. Elastyczne formy zatrudnienia mogą spodobać się 1) ludziom, którzy chcą jednocześnie pracować i podróżować, często zmieniając branże i miejsce zamieszkania, 2) emerytom, którzy liczą na to, że w bardziej liberalnym podejściu do standardów pracy, będą mieli szansę na uzupełnienie emerytury o wynagrodzenie z częściowego zatrudnienia czy 3) kobietom i mężczyznom, których życiowy partner znalazł zatrudnienie w jednym ze stanowisk typowych dla salariatu. Innymi słowy: elastyczny rynek pracy jest wygodny dla wszystkich osób, które chcą „dorobić coś na boku” i „trochę popracować”, czyli dla wszystkich, którzy traktują pracę jako coś niekoniecznego – bo dysponują innym źródłem utrzymania.

Kto tworzy prekariat?

Sprekaryzowana praca staje się problemem, gdy jest jedyną możliwą opcją zatrudnienia i generowania dochodu – a taki los czeka dzisiaj wielu młodych pracowników, tych, których branże uległy zmarginalizowaniu z uwagi na przemiany technologiczne oraz, oczywiście, uchodźców i emigrantów zarobkowych.

Ważną grupę narażoną na pracę w sprekaryzowanych warunkach stanowią także kobiety. Wysiłek ruchów feministycznych doprowadził do tego, że kobiety mogą w ogóle pracować w wielu branżach, niestety, stanowiska, które obejmują zwykle są gorsze od analogicznych stanowisk, na których pracują mężczyźni. Standing pisze o Japonii jako skrajnym przypadku nierówności płciowej: ponad połowa kobiet zatrudnionych w Japonii posiada prekarne posady, odsetek mężczyzn, zatrudnionych na podobnych warunkach, to mniej niż dwadzieścia procent. Ponadto płace kobiet zatrudnionych w pracach stałych (umowa na czas nieokreślony) wynoszą jedynie 68% płac mężczyzn, a w pracach tymczasowych stanowią mniej niż połowę zarobków. Japonia to przypadek skrajny, zła sytuacja zawodowa kobiet jest w tym kraju dziedzictwem specyficznego i utrwalonego modelu kulturowego. Niemniej, sam trend płciowy widoczny jest w zasadzie we wszystkich światowych gospodarkach: kobiety mają większą szansę na trafienie w szeregi prekariatu.

Kolejna grupa prekarnych pracowników to osoby młode, często absolwenci studiów uniwersyteckich. Parę statystyk, które przytacza Standing: 75% wszystkich zatrudnionych młodych osób we Francji zaczyna z umowami tymczasowymi – wielu z nich pozostanie z nimi na długie lata. 40% studentów hiszpańskich uniwersytetów rok po skończeniu studiów znajdzie jedynie taką pracę, która nie wymaga kwalifikacji. Jest to obraz typowy niemal dla wszystkich zachodnich społeczeństw, statystyka, która stała się częścią powszechnej świadomości po kryzysie finansowym z 2008 roku: bezrobocie wśród ludzi młodych i bez wykształcenia zawodowego jest bardzo wysokie, a większość prac, które mogą znaleźć na rynku, to właśnie prace sprekaryzowane.

Wszystkie te umowy o dzieło i umowy zlecenia, które znamy także z polskiego rynku pracy, które zajęły miejsce umów o pracę. Czas pracy jest często wyższy, zarobki niższe, traci się przy okazji ubezpieczenie zdrowotne i socjalne. Umowa zlecenie, która jeden do jednego naśladuje formalne zobowiązania pracownicze typowej umowy o pracę, nadal pozostaje smutnym standardem rynku pracy – i choć jest to, technicznie rzecz biorąc, praktyka nielegalna, to jest to także praktyka powszechna. Brak umowy o pracę jest często równoznaczny z brakiem zdolności kredytowej, a to z kolei – w połączeniu ze złym stanem rynku mieszkaniowego – sprawia, że sytuacją powszechną staje się wieloletnie wynajmowanie pokojów i kawalerek. Na niepewność zatrudnienia nakłada się więc także niepewność mieszkaniowa – a to zdecydowanie są negatywne warunki początkowe dla założenia rodziny czy uzyskania poczucia stabilizacji życiowej.

Kolejną liczną grupą narażoną na prekaryzację są emeryci. Slogan: „emerytura plus dodatkowa praca, która pozwoli odłożyć pieniądze na wspaniałe wakacje”, brzmi sympatycznie, ale, niestety, jest jedynie sloganem. Rozmontowywanie systemów zabezpieczeń państwa dobrobytu sprawia, że w wielu przypadkach dodatkowa praca na emeryturze nie jest luksusem, a koniecznością. Emerytury są często niskie i wydaje się, że raczej będą już tylko malały. Na zachodnie mocno zmieniła się struktura demograficzna społeczeństw: aktualny partycypacyjny system emerytalny może dobrze funkcjonować jedynie w warunkach, w których osób pozostających na rynku pracy jest wyraźnie więcej od emerytów. Wszystkie prognozy demograficzne sugerują, że państwa zachodnie – choć nie tyczy się to tylko państw zachodnich, bo z tym problemem borykają się także Chiny czy Japonia – to szybko starzejące się społeczeństwa. Emerytury zatem już teraz nie są wysokie i wygląda na to, że będą tylko coraz niższe, a konieczność dodatkowej, prekarnej pracy stanie się codziennością wielu osób w przyszłości.

Ostatnią ważną grupą społeczną, która narażona jest na prekarne warunki społeczne są uchodźcy i imigranci. Ostatnie lata w Europie upłynęły pod znakiem „kryzysu uchodźczego”, związanego w dużej mierze z kryzysem humanitarnym na bliskim wschodzie, ale wydaje się, że emigracja zarobkowa jest zdecydowanie szerszym zjawiskiem, niekoniecznie związanym z lokalnymi konfliktami zbrojnymi. Państwem, które przyjmuje najwięcej imigrantów nadal pozostają Stany Zjednoczone – szacuje się, że w pierwszej dekadzie XXI wieku granicę USA przekraczał rocznie milion „legalnych” imigrantów oraz, prawdopodobnie, pół miliona imigrantów „nielegalnych”. Zjawisko jest na tyle zauważalne, że motyw powstrzymania imigracji z Meksyku stał się flagowym hasłem Donalda J. Trumpa podczas ostatniej kampanii prezydenckiej. Los imigrantów jest generalnie ponury: zwykle gorzej wykształceni, nieznający realiów językowych i kulturowych, pozbawieni zaplecza wsparcia sieci znajomych i rodziny, zatrudnienie znajdują na najgorszych stanowiskach pracy, czyli wspierają szeregi prekariatu.

Prekariat jest więc bardzo zróżnicowaną klasą: w jego skład wchodzą zarówno bardzo młodzi pracownicy, jak i osoby starsze, które zmuszone są do dorabiania do emerytury. Z większym prawdopodobieństwem w szeregi prekariatu trafiają kobiety niż mężczyźni i imigranci niż osoby, które urodziły się w danym kraju. Nie ma jednak prostego klucza: prekaryzacją pracy zagrożeni są bardzo różni ludzie. Weźmy dla przykładu mieszkańców słynnego amerykańskiego pasa rdzy, obszaru zlokalizowanego w północno-wschodniej części kraju, gdzie znajduje się legendarne miasto Detroit. W epoce przemysłowej był to obszar dynamiczny i szybko rozwijający się. Wraz z przemianami na światowym rynku stał się obszarem biedy, jednak prekariusze, jakich tam znajdziemy, nie są ani pracownikami młodymi, ani emerytami, ani imigrantami – to stara klasa robotnicza czy, jak czasem są nazywani w literaturze, niebieskie kołnierzyki, głównie bieli mężczyźni w średnim wieku.

Obraz prekariatu, jaki wyłania się z tych analiz, jest więc niezwykle złożony – ostatecznie wydaje się, że młodego absolwenta uczelni w Hiszpanii, sprzedawczynię w Japonii, imigranta zarobkowego z Egiptu i pozostającego bez pracy mechanika w Stanach Zjednoczonych niewiele łączy. To może być też istotna słabość koncepcji Standinga – ukuł on pojęcie szerokie, a przez to nieprecyzyjne. Wydaje się jednak, że to pojęcie dobrze oddaje część przemian, jakie zaszły na światowych rynkach pracy – bez względu na region, zjawiskiem typowym stało się uelastycznienie pracy i odejście od systemów zabezpieczenia socjalnego, jakie wiązały się kiedyś ze stałym zatrudnieniem.

Nowe problemy polityczne

Guy Standing zauważa, że prekariat doświadcza czterech „A”: anger, anomie, anxiety, alienation, co można przetłumaczyć na język polski jako gniew, anomię, niepewność oraz poczucie alienacji. Te emocje, zwłaszcza, gdy odczuwają je masy wyborcze, odmieniają krajobraz polityczny. Jak wspominałem, jednym ze sloganów epoki państwa dobrobytu było przekonanie, że stabilna demokracja jest możliwa dzięki szerokiej klasie średniej. Jednym z trendów, które opisywałem, jest szybkie kurczenie się klasy średniej – to z jej szeregów rekrutują się prekariusze. Jak można się spodziewać, prekaryzacja stanowi zagrożenie dla systemu liberalnej demokracji. Książka Standinga – Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa – została opublikowana oryginalnie w 2011 roku. Wygląda na to, że ostatnie lata jedynie potwierdziły jej przewidywania: dzisiaj teza o zmierzchu liberalnej demokracji jest już regularną częścią dyskursu publicznego.

Nowe ruchy nacjonalistyczne zyskują popularność między innymi dzięki prekaryzacji rynku pracy. Ich liderzy oferują pokrzepiającą narrację – o przywracaniu godności, odbudowie tożsamości narodowej i kulturowej. Najbardziej spektakularnym zjawiskiem politycznym z tego spektrum jest oczywiście zwycięstwo Donalda J. Trumpa w ostatnich wyborach prezydenckich w Ameryce, a słynne hasło „Make America Great Again” bezpośrednio odwołuje się do marzenia o odbudowie dawnej świetności USA – prezydent Trump przekonywał wyborców, że odbuduje amerykański przemysł i stworzy nowe, lepsze miejsca pracy. Jeśli dodamy do tego antyimigrancką retorykę, to otrzymamy obraz polityka, który odpowiedział na potrzeby wyborcze sprekaryzowanego pracownika. Nie powinno więc nikogo dziwić, że w poprzemysłowym pasie rdzy wygrał właśnie Donald J. Trump – mimo że przemysłowe tereny były niegdyś bastionami Partii Demokratycznej, w dawnych czasach wyraźniej reprezentującej interesy pracownicze i funkcjonującej jako daleki odpowiednik europejskiej, socjalistycznej lewicy.

Widać więc wyraźnie, że już teraz można zauważyć część negatywnych efektów pojawienia się prekariatu, jakie zapowiadał Standing: jest to klasa podatna na populizm i retorykę nacjonalistyczną. Jaki typ polityki może zmienić ten obraz? Cóż, problem jest złożony i wielowymiarowy, a przemiany na rynku pracy, zwłaszcza te związane z automatyzacją i robotyzacją, wydają się nieuniknione. Aby zmienić obraz społeczny, Standing proponuje powzięcie radykalnych środków – wprowadzenie Bezwarunkowego Dochodu Podstawowego. Każdy obywatel państwa, bez względu na sytuację materialną, miałby otrzymywać jednakową, określoną ustawowo kwotę pieniężną. Dochód ten musi być na tyle wysoki, aby zapewnić spełnienie minimum egzystencjalnego – możliwe jest przeżycie bez podejmowania pracy czy otrzymywania innych świadczeń socjalnych. Wydaje się, że to sensowna propozycja. Skoro największym problemem prekariatu jest niepewność zawodowa, a trudno sobie dzisiaj wyobrazić powrót do bardziej sztywnych regulacji rynku pracy – elastyczne formy zatrudnienia zostaną z nami na dobre – to Bezwarunkowy Dochód Podstawowy mógłby w dużym stopniu zrównoważyć tę trudność. Ponadto jest to rozwiązanie, które jednoznacznie wspiera osoby dyskryminowane: kobiety, osoby starsze czy imigrantów.

W tej chwili wprowadzenie BDP wydaje się nadal należeć do sfery political fiction, ale klimat polityczny wyraźnie się zmienił w ostatnich latach. Idei BDP nie popierają już tylko politycy i myśliciele tradycyjnie związani z lewicą, jak Guy Standing, Janis Warufakis czy Antionio Negri, pozytywnie wypowiadają się o niej także prezesi firm z Doliny Krzemowej, jak Mark Zuckerberg (Facebook) czy Elon Musk (Tesla). Być może zobaczymy wprowadzenie BDP w najbliższych latach. Na razie jednak łatwiej dostrzec mniej wesołe oblicze prekariatu: ruchy nacjonalistyczne i populistyczne przybierają na sile, a model liberalnej demokracji wydaje się być zagrożony.

Na koniec może dodam, że pojęcia „populizmu” i „nacjonalizmu”, jakimi sam posługuję się w ostatnich paragrafach, wymagają sproblematyzowania. Moim celem nie jest replika typowych esejów prasowych z ostatnich lat, opisujących jak to sprytny Donald Trump (i jego lokalni odpowiednicy) uwiódł ciemne masy retoryką o patriotyzmie i uchodźcach. Problematyzacja ta jest jednak zadaniem innego tekstu. Ten zakończę wątkiem osobistym – książkę Standinga przeczytałem po raz pierwszy w okolicach jej premiery. To okres po kryzysie finansowym z 2008 roku, który, jak sądzę, ukształtował moją świadomość polityczną. Wtedy po raz pierwszy natrafiłem na koncepcję Bezwarunkowego Dochodu Podstawowego – do dziś pozostaję jej mocnym zwolennikiem. BDP i nowe słowo-koncepcja, czyli tytułowy prekariat, to bezwątpienia dwa mocne atuty tej pozycji.

Ach, obrazek ilustrujący wpis nawiązuje do protestów ruchu Occupy – maska Guya Fawkesa jest dla mnie częścią zeitgeistu tamtych dni.


Opublikowano

w

,

przez