Katastrofa kaczuszki, czyli sens idzie na dno

Za tekst odpowiada Anna Mochalska, doktorantka literaturoznawstwa, poetka.

Okładka najnowszej książki Rafała Różewicza krzyczy z daleka jednym, gigantycznym, nieco neonowym, kontrastowym dla tła słowem PAŃSTWO. Imię i nazwisko autora oraz drugi człon tytułu są ledwie widoczne, zlewają się z wszechogarniającą czernią.

Zabieg jest z całą pewnością celowy, ciekawy, ale nie mam pewności, czy właściwie zastosowany, gdyż wrażenie może być nieco mylące. Nie jest bowiem tak, że wkraczamy w czarną dziurę, w której jedynym jasnym punktem jest świecące z daleka, zawieszone w próżni jakieś „państwo” ani tak, że wiersze Różewicza ogniskują się tylko na tym jednym centralnym punkcie. Choć sprawy społeczne, państwowe, polskie mają w tych tekstach swoje miejsce, wydaje mi się, że lektura powinna skierować się w stronę innego rozumienia tytułu, może nawet bardziej (?) oczywistego. Państwo przodem to przecież także zwrot grzecznościowy, oznaczający, iż to innym pozwalamy iść przed sobą, przepuszczamy ich w drzwiach, robimy im miejsce. To właśnie czyni poeta, który – choć wciąż przygląda się rzeczom – robi więcej miejsca dla ludzi, ożywia przestrzenie księgarni, przestrzenie miejskie, przestrzenie domowe.

Różewicz poprzedza swoją książkę anty(?)mottem brzmiącym następująco: Bo sens nie w szarpaniu / Ani jest w radości, / Ale w cierpliwości / I wielkim czekaniu. I rzeczywiście jako antymotto trzeba to rozumieć. Cierpliwość i czekanie to słowa zupełnie nieprzystające do rzeczywistości Państwa przodem. Tu trzeba się szarpać, trzeba się wkurwiać, trzeba nieustannie weryfikować wiarygodność świata. Ta konieczność jest czymś, co narzuca się z zewnątrz, a jedyne remedium w tej sytuacji Różewicz wskazuje już w pierwszym wersie pierwszego wiersza: musimy przez to przejść. Żałobna czerń okładki i ten niezbyt optymistyczny początek szybko rozwieją ewentualne nadzieje czytelnika, że będzie miło. Nie będzie. Ale za to będzie dosadnie, wulgarnie (niekiedy aż nazbyt), a z całą pewnością szczerze. Różewicz znów podąża od nitki do kłębka – od rzeczy do człowieka, ale zdaje się, że do tego kłębka zbliża się coraz wyraźniej. Widzi chyba więcej niż do tej pory, a o tym, co widzi, mówi wprost. To wiersze, które zauważają problemy społeczne, polityczne, trudne kwestie historyczne, choć po drugiej stronie stawiają stoliki, kawy, kable, itd.

Różewicz wyraźnie rozbudowuje motyw, który pojawił się w jego debiucie Product placement w wierszu Uchwycone na leżąco. Chodzi o motyw książki, z którego korzysta przeważająca ilość tekstów. Mniej znaczące jest tu jednak postrzeganie przedmiotu; mówimy raczej o miejscu (księgarnia), ludziach (księgarze, bibliotekarze, sprzedawcy, inni czytelnicy) i – przede wszystkim – o książce jako bycie nieprzedmiotowym (namysł nad poezją, literaturą, jej rolą i własnym pisaniem). Poeta mimo wszystko wierzy w siłę słowa. Co prawda od świata dla nas kaczuszka sensu – // chropowata i bez piór. Różewicz mówi jednak: Sens to nie ta kaczuszka, co poprzednim razem. / Sens to kaczuszka, która nurza się w wodzie (…). Skoro świat pozbawia się i nas sensu, możemy spróbować go narzucić, przywrócić, a na pewno możemy o niego zawalczyć. W końcu wartość informacji w tym świecie jest największa.

Wiedza, która wypływa z informacji, może być mieczem obosiecznym i przynosić korzyść nie tylko władzy oraz korpo, ale także nam, bo dział z poezją przygląda się temu wszystkiemu // z rosnącym zainteresowaniem, bo literatura nie jest na sprzedaż, bo czarna skrzynka wiersza okaże się dowodem. Filary kultury europejskiej to słowo i sens. Oba jednak już od jakiegoś czasu znacznie się chwiały; być może to odpowiedni moment na ich wielki comeback. Nie możemy jednak zapomnieć, że za sensem kryją się kwestie niejednokrotnie zgoła nieprzedmiotowe – dlatego nawet w Państwie przodem pojawia się perspektywa kosmiczna i metafizyczna – zaś za słowem zawsze stoi konkretne ciało (stąd obecność ludzi jest nieunikniona).

Podmiot tych wierszy mierzy się z poczuciem, że świat zaczyna / na potęgę ściemniać. W takiej sytuacji naturalne jest poszukiwanie kontaktu z innym człowiekiem, który może zweryfikować to poczucie, może wesprzeć, ale przede wszystkim może nam dać coś autentycznego, co jest coraz trudniej dostępne.

Niemal równolegle z książką Różewicza czytałam Pański płaszcz Krzysztofa Kleszcza, byłam praktycznie świeżo po lekturze Pamięci zewnętrznej Radosława Jurczaka i gdzieś z tyłu głowy miałam rozmowę, jaką z debiutantami prowadziłam na festiwalu Fala poprzeczna. Recenzja nie jest miejscem na uwagi, które zaraz poczynię, a którym pewnie przydałoby się jakieś rozwinięcie w innym miejscu. Niemniej czuję potrzebę zasygnalizowania, że coś się dzieje, że na scenę polskiej poezji coś wkracza, choć jeszcze nie wiem, co takiego. Oto fakty: Jurczak pisze elegie, Różewicz pisze elegię, Kleszcz pisze #KONIECSWIATA. Jurczak mówi o wirtualności świata, Różewicz mówi ten przekaz dociera do nas, a my chwytamy go w lot, // wiedząc, że to ściema, Pranke na moje pytanie o symulakrum czyta w odpowiedzi nowy wiersz dokładnie o tym traktujący. Przykładów może być więcej; podaję kilka, bo to raczej uwaga przy okazji i dotycząca tylko tego, czego ostatnio doświadczam w świecie książkowo-festiwalowym. Być może mamy do czynienia z jakimś nowym katastrofizmem, który właśnie zaczyna raczkować, m.in. w Państwie przodem. Dodajmy do tego decyzję Różewicza, o zakończeniu wydawania 2Miesięcznika i wniosek, że pokolenie jednak nie istnieje. Istnieje czy nie – to czasopismo było platformą, która scalała wielu młodych poetów. Poetów, którzy, być może, tak jak podmiot najnowszej książki autora nominowanego do Silesiusa szukają człowieka i autentycznych relacji.

W Państwie przodem są momenty, w których sprawny język tej poezji wypada znacznie gorzej, głównie w kilku wierszach pozbawionych interpunkcji (gęsta fraza Różewicza nie sprzyja tego typu zabiegom). Są też jednak takie błyski, jak mój ulubiony Remont poranka u Reinera Kunzego, gdzie forma idealnie współgra z treścią i absolutnie wszystko się zgadza. Ten tom można lubić choćby dla samej kaczuszki sensu. Ale właściwie nie chodzi o to, żeby go lubić. Chodzi przede wszystkim o to, żeby go przemyśleć.

Anna Mochalska (ur. 1991) – Bydgoszczanka, doktorantka literaturoznawstwa na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego. Autorka arkusza poetyckiego Okno na świat (Zielona Góra 2012, grand prix ogólnopolskiego konkursu) i tomu syndrom obcej ręki (Warszawa 2014). Publikowała w czasopismach (m.in. 2MiesięcznikWakatInstynkt) i antologiach. Współpracuje z grupą Nowy Bruk i ze Stowarzyszeniem Salon Literacki, dla którego co miesiąc pisze recenzje ukazujące się na stronie salonliteracki.pl.


Opublikowano

w

,

przez

Tagi: