Które są i których nie ma

Za tekst odpowiada Miłosz Wieczór, nihilistyczny scjentysta z programem pozytywnym, miłośnik twórczości Prousta.

Na naszych łamach spotykamy się z poezją po raz pierwszy w tym roku, a dziewiąty w ogóle. Nieźle! Na dzisiaj mamy dla was zestaw wierszy od naszego współzałożyciela, Miłosza Wieczora.

1. dramatis personæ

wybiegłem. to jest przenicowany
sen co wszyscy gramy. na mrozie
miałaś stać w samym
pojęciu ostateczności
parabolicznej tkance prozy

jeszcze raz. wyszedłem. miałaś być biała
jak krzyk o świcie w kryształach
jak sól nocy na policzkach
w pewnych okolicznościach
aksjologii: zupełnie logiczna.

więc byłem już. ja i trzy kawki
z cudzego wiersza. i białoławka
na której tak biało niesiedziałaś
aż sól od niesiedzenia kwitła
na tym wyczekiwaniu całym.

– więc nie mimo że tak

lecz każde pióro płatek każdy kamyk
narastało pęczniało spokojem nieznanym
a tak pewnym – jak kwiat czy niebo –
że jesteś. że jesteś tam gdzie trzeba
choć może nie ma cię naprawdę

[14 grudnia 2012]

2. fiat sanguis

rysunek był pełny mimo że w czerni i bieli
mocnymi lematami tuszu wzniosłem
(spójrz tylko) wszystkie przebiegi pluszowej przestrzeni
komplet bezczasu asymptotyczne alikwoty ciszy
ujęte obok siebie. materiał był porządny proste
linie słów grubo cięte zwoje liter jakbym słyszał

zgłuszony pogłos zgłosek staruszki genezis

nie mam pojęcia ile siedziałem nim
całość nadawała się do wiary bez skoku ale
umyśliłem odtąd w niej mieszkać odstęp
był może niewielki między tym co się musiało
a tym co się nie da wciąż jednak mogłem
zmieścić w oknie czcionką ósemką słońce

widok niczego sobie na pół słownika

raz
raz wyszedłem tylko na pocztę
musiałaś mnie dotknąć ciepłym kolorem
musiałaś ugryźć tętniące mięso zmysłów

ślad był o żywym kształcie ust co psuło cały schemat krew
krew była świeża bordeaux i rysowała w czerwieni
wzór inny od starych konturów absolutu
powiedziałem jakie to piękne ty powiedziałaś usiądźmy i tak
usiedliśmy jak dzieci wpatrzeni jak umiera ziemia
a ty roześmiałaś się a ja wpadłem w popłoch jak dziecko
jak dziecko aż pomyślałem
może to jednak tutaj

[26 grudnia 2012]

3. homoousios

więc nie-jesteś ledwie przed mym lękiem,
nierzeczywistości, córo nierozumnych
godzin ulepiona w cieple pustej ręki,
która spijasz z czarnego całunu zastygłe
mleko Hery słodycz przedwiecznie urojoną

nie-jesteś krzyczysz i tylko pod mą dłonią
cichniesz szkicując swój ciepły rysunek,
sangwinę eleaty, snujesz ślad tak miękko
jakby miał być tobą a tak czerwony
jakby miał być mną tylko i moim lękiem

nie-jesteś tylko przy mnie czym więc piękna
znajdą cię inni?, pszczelim snem bursztynu
widmem duszy klimta, pestką słowa tęsknić
i czy można nie-być bardziej? w łzach i glinie
na ile sposobów da się odcisnąć słony

naskórek pustki? choć to pewnie inaczej.
o, nie pytaj. to nie są rzeczy naszej
ontologii. jeszcze mógłbym cię stracić
gdybym tylko odgadł, co naprawdę znaczysz.

[23 lutego 2013]

4. portorium

może zostaniesz? tężeje pomału
wokół nas niepokój próbuje się zamknąć
w tym oklepanym tonie szafiru przemycić całe
przerażenie sobą próżną naszą straszność
jeszcze nim się skraj nim się krawędź przeżarzy

porzuć przy łóżku niewydarzenia zdarzeń
w odbrzasku łyżek przegrzbieconych na brzuch bielą
się żebra twej duszy a ja nie wiem
bardzo nie wiem po co dzielić
było duszę pierwszą na tyle drobnych siebie.

uważaj na książki lecą na podłogę
po co nam tyle zdań w ruch wprawiać
słońce można nierozważną nogą
zepsuć misterny stos sensów. sprawa
jest duża przecież słucha nas zegar papier

i wnętrza butelek. wrócisz jednak. złapiesz
ostatni tramwaj ten sprzed godziny
charona w masce z karnawału nie uśnij
i nie oglądaj się. aż resztkę dnia opuścisz
i och nie. jakie to okropne że się rodzimy

[26 maja 2013]

5. erigone

otmknij oczy pieśniarko mych świtów
w ultramarynach mrze twoja gwiazda,
córo Ikariosa, każda noc widzisz nieprzebytą
nam się zdała u progu z tak innej czerni
noc jest niż południe i ołówek i but i mimo
to znów wypluwa nas w tłuste usta tego miasta

zatwórz oczy spójrz dopiero świt,
odwieczna rzecz świty mordują gwiazdy
a nawet Ikara, ich pierzem spowity
niby to błękit i światła z wosku, każdy
byłby nabrał na lepsze skrzydła a jednak
może słusznie poprzestajemy na pierzynach

słyszysz, świt śpiewa się w tych mitycznych
ptakach, kawkach z głosem ludzkim zamiast bóstwa
o głowie sokoła, tężeje w czyste toniczne
materie i dopiero z nich wraca ten beton i usta
czyśmy byli powietrzem? ile by trzeba nauki,
ile spraw na wczoraj, żeby wciąż być ciałem.

to nie idzie łatwo. my mamy w głowie świat
któremu nic nie odpowiada, spóźnioną transpozycję
zbyt wczesnych myśli albo zbyt jasnych świąt
w obce pryncypia wyłączonego środka; inicjał
Będącego; która topi się w dłoni i wiruje na wietrze
na jednym oddechu może niech już tak zostanie

[21 stycznia 2014]

6. noumenon

dotyk. to miała być kołdra zmysłu bezmyślnie
ot kantem rzucona na samą rzecz w sobie
w rzeczy samej, te sieci wyżłobień
kaniony życia ażurowe bukłaki naszych komórek
mądrym palcom byłoby dość po słowie

miała. gdybyś tylko grała fair
konstelacje synaps w odwiecznym boju
z podszewką materii jeszcze stoją
na nieprzegranej pozycji w opozycji do
harmonijki dylana dysharmonii sfer

być. i nawet byłaby ale ty
natrafiłaś wreszcie na coś litego
palec w palec czekał próżno na echo
mojej próżnej istoty, kobieto
puchu z moich puchów, zmysł

z mego zmysłu. kołdra bezmyślnie
zsunęła się na podłogę, objawiając
podmiotowi lirycznemu nagie piersi

niekategorycznego

poznania

[12 maja 2016]

7. brumaire, 18

na stos zbieram łby goździków
jeszcze mruczące głowy rewolucji
ich murmurando cięte brawurowym
gilettem na boulwarach u progu brumaira już po
ostatnich żniwach za brukiem okna po łbach bije ranek

a ja nie śpię bo pamiętam
piersi którymi wiodłaś na barykadę
z wersalki krzesła karafki po tym nietrafionym sauvignon
więc układam ten stos
wolno
równo
cholerstwo
nie chce się trzymać czerwieni

chyba byliśmy daleko gdzieś w jedenastej
arrondissement upojenia
chcieliśmy ustanowić
ty mnie ja ciebie
nowym porządkiem
wszechrzeczy

[14 czerwca 2016]

8. via lactea

gdziebyśmy nie byli droga mleczna
kapie nam na głowę. zawsze pod gwiazdą,
nigdy nad. nawet niekoniecznie
musimy porzucać koc i pościel nie w każdą
trzeba rzucać się noc pomyśl perseusz
wtedy nad morzem tak wpadł ci w oko.

projekcja sfery w sferę. ile konstelacji
puszczasz w głąb siebie, tkankę
łapczywą na te quasikonfabulacje
i trzyósmeprawdy, ile oczu, wybranko
niedźwiedzicy, ilu dajesz się penetrować
czerwonym olbrzymom? wiatrowi od słońca?

kiedy tak leżysz pod łącznym ciężarem
nocnej koszulki, firmamentu, chóru upadłych
skarpetek. to wszystko są stare
zagadki. możemy nie wpaść na żadne
ślady bogów ale to takie miłe
że wpadliśmy chociaż na siebie

[2 września 2016]

9. consummatum

jak jesień chwyciła byłem jeszcze do tyłu
z wierszami o późnym sierpniu. tu znowu
(to z n o w u dzisiaj jako mantra, jako
świat streszczony) pokonać dziewięć stopni,
każdy z własną barwą szeptu: chodź w trans
pozycję dziewiątego miesiąca,
klucz do słów i do kaczek nad głową

a na balkon na głowę leciały żołędzie
jakbym miał dziś odkryć powszechne
ciążenie losu: z kwadratem
słońca na podłodze rośnie dystans do ciała.
wszystko się w nas chciało przedzierzgnąć.

siedziałaś w tym słońcu w strumieniu
bozonów i z wolna wchodził w ciebie
blask nieokiełznany i pradawny choć
nie mogłaś nic widzieć,
i półsłowa puszczałaś
z siebie na wiatr północny i gęsty,
i niby zupełnie nic. a jednak się

wypełniło

[25 września 2016]

10. ergo

na początku był brak
słów. noga więc jestem
przedwczesny sylogizm ciała płynna
logika zmysłu ząb werżnięty w wargę
pytającym gestem. stąd przychodzimy
i odtąd zbłądziłem. nie że się skarżę
wracam tu w ciebie kiedy pogoda
nie sprzyja zbawieniom

dzielisz się wtedy swoim
kieliszkiem goryczy kroplą soli
kto mnie posoli gdy stracę smak
nadal nie wiem

czy jesteś wieczna czy przejściowa gdy
ostry koniec bycia kłuje cię w palec gdy
nim odpierasz ciało ten horyzont
zdarzeń bezprzyczynnych i bezpłodnych
w dusze otchłanie i mgławice
rozkoszy deuteru i kurzu

jedzie do ciebie zaraz tramwaj dziewiątka
jakie masz plany na resztę wszechświata

[19 marca 2017]

11. coda

tak się dzieją końce świata nie
unicestwia gest czy błysk czy czkawka
mantrycznej historii a grzech
bycia tobą czy mną żałosnej
demarkacji podmiot a przedmiot
pożądania i wstydu nie ronią
pory skóry a tylko skaleczona przestrzeń
między moim jabłkiem a naszym żebrem

tak stojąc na długość włóczni poznaję
z astronomii pieprzyków pięciolinii
bruzd hydrologii gruczołów wielką
tautologię dziejów, że ty
to ty i że oczy i nawet usta
nie prowadzą w duszę a tylko w tkanki
z miękkich słów

a miękkie słowa to mało żeby być bycie wypada
oprzeć na rzeczowniku jak skała czy choć dębowy
(przymiotnik) regał skoro parę lat potrafi ważyć sto
kilo i mieć ostre krawędzie więc dłoń
to mało i płatki uszu to mało i czy gdy wejdę znów
w twoje oczy i usta nie znajdę już drogi
w jutro

[11 czerwca 2017]

Miłosz Wieczór (ur. 1991) – Nihilistyczny scjentysta z programem pozytywnym. Od czasu lektury Prousta uważa, że życie „jest spoko”, o co zresztą nieustannie kłóci się sam ze sobą. Aktualnie mieszka i pracuje w Barcelonie, gdzie poza modelowaniem układów biologicznych uczy się odróżniać kastylijski od katalońskiego.


Opublikowano

w

,

przez

Tagi: