Człowiek w epoce postpiśmiennej

Za tekst odpowiada Marek Tokarzewski, romanista in spe, tłumacz tekstów filozoficznych.

Zarysujmy pewien kontekst: żyjemy w czasie szybkiego rozwoju technologii informatycznych. Komputery osobiste, Internet, później smartfony czy tablety – wszystko to stało się nieuniknioną częścią życia człowieka na Zachodzie w przeciągu ostatnich 40 lat, a obecnie są one dostępne niemal na całym świecie. Mowa też o sztucznej inteligencji, która w tym momencie jest wykorzystywana w naprawdę szerokim wachlarzu dziedzin: automatyzacja produkcji, badania naukowe, autonomiczny transport, indywidualizacja reklam, diagnostyka medyczna… Wszystkie te artefakty techniczne w sposób naprawdę wyraźny wpłynęły na wygląd naszego życia: aby zdać sobie z tego sprawę, wystarczy zapytać swoich rodziców o to, jak wyglądało ich dzieciństwo. Choć pojęcie luki pokoleniowej jest starsze niż 40 lat, to wydaje się prawdą, iż różnicowanie kolejnych pokoleń przyspiesza jako zjawisko – tak zwane pokolenie Z nie jest równie zwarte kulturowo, co pokolenie baby boomerów. Jest to naturalnie zasługa kapitalizmu kulturowego i wynikającej z niego istotnie zwiększonej produkcji kulturalnej.

Jest to jeden z punktów wyjścia w książce Po piśmie. Dukaj bardzo wyraźnie stwierdza: „Znajdujemy się w okresie przejściowym między kulturą pisma i kulturą postpiśmienną”. Dlatego będę chciał pokazać, na czym ma ta zmiana polegać, czyli na przykład: jak może wyglądać, według Dukaja, polityka albo ekonomia postpiśmienna. W tym opisie zauważymy wiele znajomych elementów, występujących już współcześnie. Krokiem kolejnym będzie zastanowienie się nad tym, dlaczego ta zmiana się dzieje. Pojęciem kluczowym będzie tu pismo jako przykład technologii transferu przeżyć (czyli w skrócie: technologii, która umożliwia komunikację swoich stanów wewnętrznych). Jednak jak się okaże, refleksja nad technologią i jej stosunkiem do człowieka zawiedzie nas dużo dalej.

Nie przedłużajmy. Przeniknijmy w głąb jądra ciemności.

Kultura postpiśmienna

Jak można się domyślić, pierwszą istotną różnicą między kulturami piśmienną oraz postpiśmienną jest to, że w tej drugiej pismo nie gra już dominującej roli kulturotwórczej (choć jest to tylko jeden jej aspekt). Nie ma raczej nic kontrowersyjnego w stwierdzeniu, że obecnie popularniejszą formą spędzania czasu jest oglądanie filmów niż czytanie powieści. Jednak za tą zmianą kryje się coś więcej. Chodzi w pewnym sensie o zmianę tego, w jakiej formie transferujemy swoje przeżycia: zmiana z formy językowo-symbolicznej na audiowizualną, skupioną bardziej na wrażeniach zmysłowych – aparat dostarcza obraz, w kinie mamy dodatkowo dźwięk, augmented reality (AR) to udoskonalone kino. Można powiedzieć, że typowym produktem kultury piśmiennej jest powieść właśnie – narracja jest jedną z istotniejszych cech czegoś, co Dukaj nazywa myślunkiem (ang. mindstyle) pisma. Wrócimy jeszcze do niego, na razie dość rzec, że to właśnie różne myślunki stoją za tą różnicą między kulturą piśmienną a postpiśmienną. Ich genezę pokażemy później, teraz istotne jest w nich to, że jest to pewnego rodzaju specyficzne „sformatowanie” mózgu (na poziomie neurobiologicznym), które wynika z dominującej w danej epoce technologii transferu przeżyć: czy to język, pismo, audiowizualność, a nawet bezpośrednie połączenie mózg-interfejs (w kulturze spopularyzowane przez współczesnego celebrytę Elona Muska).

Według Dukaja, aktualnie jesteśmy na przełomie drugiego i trzeciego myślunku, co wynika tylko z tego, że rozwój takich zjawisk, jak Internet był bardzo szybki i nie objął wszystkich grup wiekowych.

Co jest zatem typowym produktem kultury postpiśmiennej?

Dukaj uważa, że pornografia. Jest ona o tyle ciekawym elementem (a może symptomem?…) współczesnej kultury, że składa się z czystego przyjmowania wrażeń: pornografia nie ma żadnych funkcji narracyjnych czy estetycznych (chyba że uznamy za funkcję estetyczną mocną stymulację bodźcami seksualnymi). Liczy się w niej tylko maksymalizacja skuteczności przeżyć, przez co pornografia przedstawia postpiśmienność par excellence – tu  objawiają się jej cechy doprowadzone do ekstremum. Dukaj wskazuje na cztery właściwości produktu postpiśmiennego (czyli np. filmu porno):

  1. Jest bezkontekstowe, bezczasowe, bez związków przyczynowo-skutkowych. Fabuła w porno? Świetny żart.
  2. Spełnia się całkowicie w swej kombinacji jakości – przymiotników. Nie jestem pewny, ale wydaje mi się, że Dukaj ma na myśli to, że nie da się go nadinterpretować, tzn. wyciągać z niego więcej jakości niż on sam dostarcza; może też po prostu, że w tych jakościach się urzeczywistnia w całości.
  3. Zakłada „wydrążony podmiot”: pozbawione jakości „ja”, które przyjmuje strumień przeżyć. Kobieta w filmie porno jest przedmiotem, „dzięki temu tak intensywnie istnieje w przeżyciu. Mężczyzna jest podmiotem – i zostaje z niego pustka w kształcie mężczyzny z byczym fiutem.”
  4. Istnieje poza prawdą i fałszem:

Każde przeżycie porno istnieje całkowicie poza prawdą i fałszem. Zarazem dąży do jakości „prawdziwości”, „realizmu”, „wiarygodności”, gdy chodzi o sam akt seksualny; i zarazem w ostentacyjny sposób lokuje się poza realizmem życia.

Szczególnie to ostatnie stwierdzenie ma kapitalną wagę, ale wydaje mi się, że powinniśmy, zanim omówimy je w perspektywie ogólnej, dać mu na początku wybrzmieć w kontekście pornografii.

Jak już pokazaliśmy, liczy się w niej tylko jakość przeżycia – jego pochodzenie jest nieistotne. Ma to realne konsekwencje: Dukaj wskazuje choćby na niską aktywność seksualną młodych Japończyków[1], na ich zanurzenie w wirtualnym przemyśle erotycznym: „instynkt seksualny może się realizować na wiele różnych sposobów”. Możemy też to ująć w kontekście polityki: czy obecna dominacja fake newsów nie pokazuje nam dobrze, że dziś istotne jest to, czy wiadomość jest sensacyjna (tzn. czy dobrze „się klika”) aniżeli to, z jakiego źródła pochodzi?

Dukaj twierdzi, że pornografia to gateway drug do myślunku postpiśmiennego, ale zauważa też, że jej prywatność oraz złudna intymność sprawia, że spychamy tę ideę na dalszy plan. A pornografia w pewnym sensie reprezentuje to, co się dziś w ogóle dzieje w mediach społecznościowych: upublicznianie swojej prywatności, ale tak, jak przeżywa się produkt „opakowany w markę twarzy, nazwiska, biografii” – pryncypialnym tego przykładem będzie zjawisko związania się reklamy z celebrytami czy influencerami. Wykorzystywanie ludzkich mechanizmów uwagi tak, abyśmy nie mogli oderwać od nich wzroku, również jednoczą te dwa produkty postpiśmienności. Chodzi tu też o szerszy kontekst funkcjonowania social mediów: przeżycia są sobie przekazywane, za każdym kryje się myśl-przeczucie jego transferu gdzieś. „A następnie narasta pewność, że tylko to, co przeżyte przez innych – co potwierdzone zwrotnie ich przeżyciami – jest prawdziwe. To znaczy: posiada jakość prawdziwości”.

Zanalizujmy teraz problem prawdy/fikcji w szerszym kontekście. Zakładam, że wiele osób oburzy się na stwierdzenie, że „prawda nie istnieje”. „W jaki sposób »prawda« zmieniła się w kolejny swobodny przymiotnik, a wreszcie – w doskonale wymienną ramę przeżyć?” pyta Dukaj.

Kultura transferu przeżyć odmiennie od kultury pisma definiuje relację nadawcy z odbiorcą oraz ich cechy. Tylko tyle i aż tyle. Otóż pismo nie jest kierowane do żadnego konkretnego człowieka. Ja, gdy piszę ten tekst, to piszę dla człowieka, którego wyobrażam sobie w głowie. Dukaj stwierdza, że z definicji piszemy do kogoś, kogo (jeszcze) nie ma; wobec tego podstawowa relacja w kulturze pisma jest relacja człowieka z fikcją (na feedback mogę dopiero liczyć po publikacji lub, gdy pokażę surową wersję tekstu bliskim znajomym, ale nawet „surówka” jest już w pewnym sensie skończonym tekstem). Kultura przeżyć przełamuje granicę między fikcją a tym, co realne.

Jako odbiorca (przeżywacz) ani nie mam możliwości stwierdzić, czy źródło przeżywanych przeze mnie przeżyć jest prawdziwe, ani mnie to nie obchodzi, nie wpływa na intensywność przeżyć.

Proszę w tym kontekście pomyśleć o fake newsach, czy o deepfake’ach.

Jako twórca (transferujący) też nie potrafię przypisać statusu real/fikcja publikowanym przeze mnie przeżyciom.

Czy życia publikowane w social mediach są prawdziwe, czy są też tylko fikcyjnymi kreacjami, choćby i nieświadomymi, pod oczekiwania odbiorców? – a nawet wtedy, gdy robią to świadomie, pod rynek, „czyż nie są zaledwie wypadkową trendów przeżywania cudzych żyć i oczekiwań przeżywaczy?”.

Nie chodzi więc w żadnym wypadku o jakąś „obiektywną prawdę”, bo myślunek postpiśmienny wykracza poza tę kategorię. Dukajowi chodzi dokładnie o to, że dla człowieka granica fikcja/rzeczywistość staje się niemożliwa do uchwycenia, przez co ta dystynkcja całkowicie traci na znaczeniu. Prawda w postpiśmienności staje się przymiotnikiem:

„Ależ to prawdziwe!” – co sobie myślimy, słysząc współcześnie taki okrzyk? Że ktoś oto potwierdza rzeczywiste istnienie obiektu lub faktu? Czy raczej że mówi o czymś nieistniejącym, właśnie dlatego zachwycając się jego prawdziwością?

Predykat „jest prawdziwe” zaczyna się odnosić tylko do subiektywnego odczucia: „jak bym tam naprawdę był”. Jeśli ktoś uważa, że to bzdura i będzie bronił pojęcia prawdy – cóż, z perspektywy Dukaja w oczywisty sposób wskazuje to, że krytyk „pochodzi” z myślunku pisma (jeszcze wrócę do tej kwestii).

Pomyślmy znów w kontekście polityki o współczesnym populizmie. Faktem jest, że Trump w przestrzeni publicznej posługuje się kłamstwem i fake newsami, zazwyczaj szybko weryfikowanymi, jednakże w żaden sposób nie przeszkadza mu to w biciu rekordów popularności. Właśnie ten stan rzeczy zauważa Dukaj: to, czy różne elementy danych światopoglądów są prawdziwe w klasycznym sensie tego słowa, nie ma żadnego znaczenia dla „kariery, jakości życia, samopoczucia, pozycji społecznej, relacji ze znajomymi”, którzy podzielają te poglądy. Powołuje on się tutaj na badania rozmaitych plemion kulturowych obecnych w Sieci. Ktoś może rzec, że zawsze tak było: dane grupy zakłamywały swój przekaz, manipulowały nim i ustanawiały własne reguły uczestnictwa (np. religie zorganizowane). Tak, to prawda, ale postęp technologiczny w taki sposób uwolnił nas od natury, że coraz bardziej kultura przestaje mieć jakikolwiek z nią związek – skrajną tego konsekwencją współcześnie jest sytuacja, w której to, czy zgadzam się z antropogenicznym ociepleniem klimatu jest połączone z bańką, w której żyję, i tylko z nią. A to, czy ono naprawdę występuje nie ma znaczenia: mógłbym być popularnym dziennikarzem lub politykiem, znajdować się na bardzo wysokim szczeblu w drabinie społecznej i nadal być klimatycznym denialistą. Dlaczego tak jest? Przede wszystkim z powodu przyspieszonej kumulacji wiedzy – dziś tylko głupiec może twierdzić, że jest w stanie samodzielnie ogarnąć całą rzeczywistość.

W polityce postpiśmiennej nie ma sensu pytanie o prawdziwość. Głos wyborcy idzie na to, „co może dopiero nabyć jakość prawdziwości. (…) W epoce przejściowej tę świadomość maskują rytuały i język dyskursu publicznego”. Nieważne są już programy polityczne czy propozycje zmian, tylko to, z kim się utożsamiamy. Dlatego postpolityki nie interesuje rozwiązywanie „rzeczywistości”, teraz chodzi tylko o wybór odpowiadającej idei, a bardziej radykalnie: przeżycia (można powiedzieć, że obserwujemy przekształcanie się polityki w wolny rynek idei). Pojęcie tożsamości pojawiło się nieprzypadkowo: stanowi ono rdzeń współczesnej polityki jako polityki tożsamości (identity politics); choć tradycyjnie kojarzona z lewicą, obecnie możną ją spotkać praktycznie na całym spektrum politycznym. Powróćmy do Trumpa: czy nie zmobilizował „białych, heteroseksualnych, konserwatywnych, z mniejszych miast, i najczęściej jeszcze mężczyzn apelując do ich poczucia wykluczenia”? To poczucie alienacji jest zresztą kolejną cechą postpiśmienności: poczucie, że władza jest poza człowiekiem, a jedyne, nad czym jeszcze możemy panować, to nasze przeżywanie oraz ekspresja. Proszę pomyśleć: jak częste jest poczucie, że nasz konkretny wybór polityczny ma praktyczne konsekwencje? Wrzucanie co kilka miesięcy kartki do urny to co najwyżej marna imitacja partycypacji we władzy. To dlatego Dukaj twierdzi, że „jedyny niezaprzeczalny skutek twojego głosowania to przeżycie wyboru politycznego”. I dokładnie dlatego polityka coraz bardziej upodabnia się do popkultury; jeśli weźmiemy wszystko powyższe, to proszę powiedzieć, jaka jest różnica między wyborem serialu, który obejrzę a wyborem partii, na którą zagłosuję?

Powtórzę: to poczucie utraty władzy wprost łączy z postpiśmiennością. Aby móc ogarnąć wszystkie mechanizmy, które doprowadziły nas do miejsca, w którym jesteśmy, należy operować na wysokich poziomach abstrakcji, która jest kolejnym atrybutem myślunku pisma: „nie można wżyć się w dewaluację juana”. Nie będę w stanie opisać np. przyczyn kryzysu ekonomicznego, operując na przeżyciach różnych ludzi – muszę odwołać się do analizy pewnych danych, różnych narzędzi matematycznych: słowem do moich umiejętności analitycznych oraz abstrakcji. A to są typowe wynalazki myślunku pisma.

Polityka to zawsze jest właśnie to, co najsilniej przyciąga, co stanowi oś wspólnotowych fascynacji. W takim razie przedwidokiem polityki w cywilizacji przeżyć są raczej kłótnie celebów na fejsie czy kampanie reklamowe komiksowych superbohaterów.

Problem ze współczesną polityką można jeszcze ująć na nieco bardziej abstrakcyjnym poziomie: otóż zdaniem Dukaja „koniecznym warunkiem utrzymania demokracji jako trwałego modelu organizacji społeczeństw jest silna wiara uczestników tego systemu w istnienie ich podmiotowego »ja«”, niezależnie od tego, czy ono faktycznie istnieje. Jednak ta wiara upada, po pierwsze: przez coraz bardziej jawne oraz efektywne mechanizmy manipulacji człowiekiem (przykład: Cambridge Analytica); po drugie: przez podkreślanie roli własnego stanowiska podmiotowego, kiedy się wypowiadam (ja, jako biały heteroseksualny mężczyzna, etc.), co sprawia, że moje twierdzenia stają się pewną „bezpośrednią pochodną kombinacji przeżyć” – nie ma już mowy o żadnym uniwersalnym podmiocie. To właśnie te przeżycia stają się podmiotem gry politycznej, a ich siła zależy od „łatwości i szybkości przepływu” pomiędzy wyborcami. „To kwestia podmienienia suwerena, źródła władzy: demosu na pathos” (pathos można przetłumaczyć w tym kontekście jako „emocja”). Mowa o emocji, bowiem podstawową regułą postpolityki ma być empatia, ale rozumiana powierzchownie: jako współodczuwanie. Nie chodzi tu żadną miarą o sympatię; współodczuwać możemy też uczucia negatywne (nienawiść, gniew). Tutaj Dukaj zauważa dwie kwestie: po pierwsze, empatyzować możemy tylko z jednostką, co jest kolejnym powodem, dla którego polityka przestaje być miejscem jednoczenia ludzi, a staje się miejscem dzielenia na grupy (coraz to mniejsze i liczniejsze). Po drugie, empatyzować można tylko z tymi, którzy żyją obecnie, dlatego łatwiej będzie nam podejmować decyzję kosztem przyszłości: stąd już obecnie rekordowe długi czy życie na kredyt. Ci, którzy będą musieli zapłacić za nadmiarową konsumpcję, nas nie obchodzą, tak samo, jak przyszłe ofiary ruiny ekologicznej. Empatyzować łatwiej też z kimś, z kim mamy podobieństwo przeżyć, stąd rozrost „baniek” dzielących wspólnotę.

Podobne scenariusze, które dla człowieka pisma mogą wydawać się apokaliptyczne, Dukaj snuje dla każdej dziedziny kultury.

Jeśli chodzi o religię, to trendami, które jego zdaniem przeważą, są te, które zapożyczyliśmy z religii Wschodu: „oparte na introspekcji, eksploracji »ja«, intensywnym przeżywaniu ciała i wrażeń, aż po techniki wygaszania podmiotowości” (medytacja). Innym elementem o charakterze religijnym mają być „miejskie kulty ciała”: joga czy bieganie (nie jest to jednak żadna nowość: takie antropotechniki oparte na wysiłku fizycznym, wyłączające świadomość narracyjną, były znane już starożytnym). Niewykluczone również, że usunięcie języka ze sfery religijnej zagrozi w ogóle pojęciu transcendencji („nie jest przypadkiem, że pierwsze materialne pozostałości myślenia symbolicznego są powiązane z rytuałami granicznymi, z zaświatami”). Jedna z ważniejszych cech religii, czyli jej moc grupotwórcza zostanie utracona – przede wszystkim dlatego, że narracja nie służy obecnie do scalania grup, a do ich dzielenia (patrz: identity politics). Jest to w ogóle jedna z istotniejszych tez Dukaja: kultura (w tym religia) nie ma już mocy jednoczącej – ta funkcja przeniosła się na media społecznościowe oraz brylujących w nich celebrytów i marki. Dziś łatwiej znaleźć tożsamości polityczne, medialne, aspiracyjne, ale też zarobkowe i lifestyle’owe.

Skupmy się na gospodarce: już teraz widzimy odrywanie się rynków finansowych od „realnej gospodarki” – przedmiot transakcji staje się czysto wirtualny (naprawdę nie doceniamy tego, jak kryzys z 2008 roku różnił się od poprzednich). Zacytujmy:

Kapitalista pisma ma jeszcze poczucie sprawstwa, odpowiedzialności, kontroli. Dokonuje inwestycji, te inwestycje są mądre lub nie, więc dają zysk lub stratę. Buduje fabrykę, fabryka produkuje dobra masowo kupowane, a zatem kapitalista dobrze zrozumiał zasady rządzące przemysłem i rynkiem. Świat odpłacił mu za rozsądek i pracowitość.

Jeśli ktoś uważa, że powyższy opis jest prawdziwy w roku 2020, to znaczy, że właśnie wybudził się ze stupięćdziesięcioletniej hibernacji. Jak twierdzi Dukaj, znacznie ważniejsze od „zrozumienia” jest dzisiaj „wyczucie” – przede wszystkim dlatego że trudno przypisać sobie sprawstwo we współczesnym globalnym rynku finansowym, gdzie 60-90% transakcji jest dokonywanych przez algorytmy, bez ludzkiego nadzoru (ciekawa uwaga: Dukaj porównuje sposób, w jaki pracownicy Wall Street mówią o giełdzie do języka, którym posługują się spirytystyczne media). Podkreślmy brak ludzkiego nadzoru” – dziś człowiek jest niepotrzebny, aby giełda funkcjonowała, skuteczność maszyn jest tak wielka, że nie jesteśmy w stanie ani przewidzieć, jaką decyzję podejmą, ani wyjaśnić, dlaczego podjęły daną decyzję. Kapitalistyczny mit genialnego inwestora upada w starciu z rozwojem technologii. Ale zmiana opanowuje nie tylko sektor finansowy.

Dukaj stwierdza, że w myślunku postpiśmiennym wzorcowym prawem własności jest prawo własności intelektualnej (przeciwstawione prawu własności ziemi/nieruchomości oraz złota z myślunku pisma): „wzorcowe, tzn. że przez odniesienie do niego myślisz o wszystkich prawach własności i przenosisz na nie wyrobione tu nawyki”. Przeżycie, jako informację, da się opisać tylko w takich kategoriach. „Ma taką a taką wartość, gdyż tak wartościują ją (konsumenci). Podobnie we własność intelektualną zmienia się wiedza o tym przeżywaniu i wiedza o tym wartościowaniu. Wszystko to stanowi informację i podlega regułom rządzącym rynkami informacji.” Informacja o przeżyciu zostaje utowaryzowana. Naturalnie, część tych danych zostaje użyta do usprawnienia produktów i usług (jak głoszą entuzjaści cyfrowego kapitalizmu), jednak Dukaj zauważa za Shoshaną Zuboff[2], że cała reszta stanowi „nadwyżkę behawioralną” (ang. behavioral surplus), która służy do „karmienia” sztucznej inteligencji, aby tworzyła coraz bardziej adekwatne modele przewidujące zachowania indywiduów, które później są sprzedawane innym graczom na rynku, np. w celach marketingowych. Te dane niekoniecznie są powiązane z danymi, które „dobrowolnie” oddajemy korporacjom (treści, które udostępniam w mediach społecznościowych) – chodzi o całą sferę danych, które są ekstrahowane podczas mojego przeglądania Sieci. Jednak zjawisko to nie kończy się na zbieraniu danych: kapitalizm nadzoru (ang. surveillance capitalism), o którym mówi Zuboff, coraz bardziej polega na tym, że dane zbiera się „na drodze interwencji, nakłaniając, popychając, nastrajając i naganiając nas ku zachowaniom przynoszącym zysk. Presja konkurencji spowodowała, że maszynowe procesy nie tylko znają nasze zachowanie, ale też kształtują je w wielkiej skali.”

To moment, w którym algorytm lepiej od nas wie, kim jesteśmy: chyba sztandarowym już przykładem jest casus kobiety, która o tym, że jest w ciąży, nie dowiedziała się w pierwszej kolejności od lekarza, lecz od… spersonalizowanych reklam wózków dla dzieci, które zaczęły jej się wyświetlać na feedzie (algorytm miał to „wywnioskować” m.in. po zmianie jej preferencji w zakupie artykułów zapachowych). Dukaj rozważa alternatywę: czy to logika rynku warunkuje technologię transferu przeżyć oraz to, jak ona działa? Czy też to technologia transferu jest pierwotna wobec takiej czy innej gry ekonomicznej, przez co może ona upodmiotowić człowieka w dowolnej kulturze i gospodarce, jeśli tylko zostanie oddana do wolnego użytku?

Jest jeszcze inny ciekawy aspekt. Dukaj wychodzi od prognoz o zautomatyzowaniu większości miejsc pracy w przeciągu kolejnych kilkudziesięciu lat, jednak przede wszystkim skupia się on na rozrywce, jako momencie, kiedy nie pracujemy, a który dla mas jest stosunkowo nowym nabytkiem – niegdyś był to przywilej arystokracji – przynajmniej w tym sensie, że rozrywka jest brana jako oczywisty element życia oraz nie można narzekać na jej różnorodność. Dziś przemysł rozrywkowy rozrósł się do gigantycznych rozmiarów, a Dukaj zaznacza, że nie chodzi tu tylko o standardowo pojętą kulturę (filmy, gry, muzyka, etc.), ale również o „sport, celebryctwo, modę, większość polityki, hazard, farmakologię, seksbiznes, mental wellness, obrzędową religijność, dużą część handlu (shopping).” Wszystko to czynności służące zabijaniu czasu i nudy. Jednak trzeba spojrzeć głębiej: zauważone zostaje, że przeciętny konsument uniewrażliwił się na serwowany mu zalew treści – większość z tych, na które natrafiamy, w ogóle nas już nie porusza, a przez to każda indywidualna wartość danej treści spada do znikomego poziomu. W XXI wieku pojawiło się coś takiego, jak „inżynieria zajętości”, którą można określić inżynierią wartości – jest bezpośrednio powiązana z mechanizmami uwagi. „Tylko to cię zajmuje, co ma dla ciebie wartość”: w ten oto sposób wracamy tutaj do kapitalizmu, nie ma bowiem wątpliwości, że największym dostarczycielami contentu są cyfrowe molochy. Cofnijmy się teraz do prognoz o automatyzacji pracy: „[W] sytuacji bezrobotności już nawet nie masowej, ale powszechnej (…) dostarczanie społeczeństwu zajętości na tyle skutecznych, by utrzymały je ponad poziomem dekadencji i degradacji (…), stanowić będzie główne zadanie państwa; wręcz rację jego bytu. (…) Ministerstwo Sensu Życia, Ministerstwo Wartości – to kręgosłup każdego rządu epoki post laborem”. Przekaz jest bardzo jasny: masowe bezrobocie oraz nadmiar produkcji kulturalnej prowadzi nas do powszechnego zobojętnienia, tzn. sytuacji powszechnego odczucia bezsensu. W tym kontekście Dukaj całkiem trafnie spostrzega w chińskim Social Credit System (poza oczywiście tym, że jest to mechanizm kontroli obywateli) fakt jego „gamifikacyjnego charakteru”, który wpływa na codzienne wybory i cele człowieka: narzuca mu on odgórnie pewne „punktowane” zachowania; tworzy system wartości, do którego obywatel ma się stosować. Jakkolwiek brutalnie to brzmi, taka państwowa (albo prywatna, sterowana przez korporacje) inżynieria sensów, w świetle powyższych rewelacji, wcale nie wydaje się być bardzo nierealna w niedalekiej przyszłości.

Co to jest myślunek?

Cofnijmy się o dwa kroki. Jak dotąd to, co piszemy, może bardzo przypominać konserwatywną krytykę przemian kulturowych. Jednak ani mnie, ani Dukajowi nie chodzi o żałosne biadolenie, że „Netflix promuje homoseksualizm, hedonizm i rozwiązłość”. Obiecałem, że do tego wrócę, teraz jest na to czas. Należy więc wyjaśnić pewną rzecz: Dukaj żadną miarą nie sili się na tezę, że ludzie pisma w jakikolwiek sposób są lepsi od niepiśmiennych czy postpiśmiennych. Raczej wskazuje, że taki lekceważący osąd o osobach z innego myślunku jest nieunikniony: „Człowiek wychowany w piśmie właściwie nie może myśleć o postpiśmienności inaczej jak o nowym barbarzyństwie i upadku kultury” – proszę również wspomnieć Platona, który choć analfabetą nie był, to o ludziach polegających na piśmie nie wyrażał się w specjalnie przychylny sposób. Nie jest to zresztą przypadek – jest on przekonany, że osoba z jednego myślunku z definicji nie jest w stanie przeżyć innego myślunku. „Cały ten esej chybocze się pod ciężarem nieuniknionego paradoksu myślenia pismem o pozasłownym życiu człowieka popiśmiennego.” Jest to problem z perspektywy fenomenologiczno-egzystencjalnej, na którego rozwinięcie nie ma tu jednak miejsca.

To, co interesuje Dukaja, jako człowieka pisma, to przede wszystkim odpowiedź na pytanie: dlaczego tak jest? – dlaczego zmiany nadchodzą? Aby to zrozumieć, wejdziemy na wyższy poziom analizy.

Zacznijmy od przywołania dwóch tez Dukaja.

  1. Dominująca w danym okresie metoda transferu przeżyć tak dogłębnie rzutuje na człowieczeństwo, że można mówić o trzech epokach człowieczeństwa, z których każda charakteryzuje się osobnym myślunkiem (neologizm, który Dukaj tłumaczy na angielski jako mindstyle).
  2. Myślunek (oraz powiązane z nim technologie) warunkuje zasadniczo każdą typowo ludzką sferę życia: od moralności i estetyki aż po porządek ekonomiczny, stąd też wniosek: każda epoka ma swoje wartości i są one niewspółmierne.

W poprzedniej części tekstu staraliśmy się dać zarys pewnych cech myślunku postpiśmiennego, które warunkują to, jak wygląda oraz w którym kierunku zmierzają nasza sfera publiczna oraz nasze indywidualne życia. Choć Dukaj, w zarysowanej przez siebie historiozofii, kreśli trzy etapy rozwoju ludzkiego myślunku – oralny, piśmienny, postpiśmienny – my zajmiemy się tylko tymi dwoma, na styku których znajdujemy się obecnie, o oralnym tylko napomykając przy okazji. Zapytajmy więc: jaka jest ta konstytutywna różnica, która oddziela ludzi pisma od ludzi postpiśmiennych? Jest to oczywiście technologia transferu przeżyć. Myślunek pisma opiera się na kodzie symbolicznym (język jest kodem, który należy odkodować, aby go zrozumieć). Myślunek postpiśmienny odchodzi od tego ku technologii bezpośredniego transferu przeżyć: początkiem tej technologii był aparat, dziś jest to AR, ale też smartfon oraz odbierane z niego media społecznościowe. Choć oczywiście te ostatnie też przekazują tekst, to nie da się ukryć, że coraz więcej komunikacji przenosi się poza niego, na obrazki, filmiki czy też dłuższe filmy.

Jeśli taka teza prowokuje reakcję: „ależ fotografia również jest jakimś pośrednikiem!”, odpowiadamy: nie w tym rzecz. Nie chodzi o samo pośrednictwo, a o jego indywidualność. Pismo nosi zawsze znamiona czyjegoś stylu (mowa o piśmie w ogólnym sensie jako dowolnego przekazu symbolicznego). Kiedy ktoś mi przekazuje jakąś informację – na  przykład, że rząd wprowadza jakąś ustawę – wypowiada ją własnymi słowami: przekaz jest zniekształcony jego subiektywnością. Ponadto również ja mogę różnie zinterpretować jego słowa (czyż batalia o interpretację w XX wieku nie jest tego najlepszym przykładem?). Transfer bezpośredni unieważnia to zniekształcenie – przekaz pozostaje taki sam dla każdego odbiorcy. Dukaj ujmuje tę dyskusję w trzech ważnych pytaniach, które warto przytoczyć.

1. Czy rzeczywistość jest kopiowalna? Czy można sporządzić wierne i trwałe odbicia rzeczywistości?

2. Czy rzeczywistość istnieje poza podmiotem doświadczającym? Czy można sporządzić jej model niewypaczony czyjąś intencją?

3. Jaka jest relacja przeżycia (zjawiska ze świata zdarzeń subiektywnych) do wywołujących je bodźców zmysłowych (zjawiska ze świata materii)?

Powróćmy do kwestii zapośredniczenia przekazu. Dukaj w tym momencie posługuje się przykładem aparatu, aby zobrazować swoje stanowisko. Zarzut, który wnosi ktoś przeciwny idei bezpośredniego transferu, zasadniczo brzmi następująco: aparat, aby zrobić zdjęcie, musi zostać postawiony w danym miejscu przez jakiegoś człowieka. Sam ten akt postawienia, czyli wyboru, sprawia, że człowiek uczestniczy w tym procesie, „jest twórcą”, co przeczy idei aparatu jako „czystego przekaźnika”. Jednak Dukaj bynajmniej nie odbija tego argumentu, wręcz przeciwnie, rozwija go. Stwierdza on:

[K]ażdy akt percepcji, i z użytkiem technologii, i bez, jest interpretacją co najmniej na dwóch poziomach:

1. Przez percepcji ukierunkowanie.

W niektórych zmysłach większe (jak w zmyśle wzroku), w niektórych mniejsze (jak w zmyśle słuchu).

2. Przez podświadomą selekcję treści percepcji.

Problem zatem tkwi zupełnie gdzie indziej. Tkwi on w cesze, którą Dukaj opisuje jako „ewolucyjne przystosowanie do rzeczywistości”, co można ująć jako fałszerstwo tejże – na poparcie tej tezy przychodzi mu neuronauka, pokazująca, w jaki sposób mózg filtruje percepcję[3] – podany zostaje przykład człowieka, który w środku meczu koszykówki, paradując w stroju goryla po boisku, pozostaje niewidoczny dla części widowni. Dukaj twierdzi, że istotne osiągnięcia techniki bezpośredniego transferu przeżyć tkwią nie w tym, że przedstawiają „rzeczywistość samą w sobie”. Tkwią raczej w przełamaniu dwóch ograniczeń klasycznych transferów:

  1. Konieczności kodowania przeżyć w symbolach i powrotnego rozkodowywania ich przez odbiorcę – „nie musimy wysilać już biednych małpich mózgownic w tych ćwiczeniach semiotyki i imaginacji”.
  2. Zafałszowaniu przekazu przez cudze niedoskonałości i subiektywizm.

W skrócie: osiągnięcie polega na tym, że „[f]otografia i jej podobne techniki nie likwidują subiektywności i selektywności przekazu – lecz pozwalają sprowadzić je do poziomu nieodróżnialnego od doświadczenia naturalnego, czyli nietransferowanego.” Dlatego szczytem tej technologii byłoby przekazanie takiego przeżycia, które jest nieodróżnialne od mojego własnego – „tak jakbym tam był”. Nie chodzi więc również o to, że model rzeczywistości zrównuje się z nią samą: chodzi tylko o takie jego ulepszenie, że rozróżnienie ich przestaje mieć znaczenie „dla zwykłych przeżywaczy”. Ludzie prawdziwie postpiśmienni są zatem w mocnym sensie ludźmi postsymbolicznymi[4].

„Myślunek” można ogólnie określić jako horyzont transcendentalny (inaczej: coś, co określa granice naszego poznania). Jest to pojęcie dość zbliżone do foucaultowskiego episteme, ale jest tu (przynajmniej) jedna, mała różnica: choć Foucault za pomocą episteme tłumaczy, dlaczego w różnych epokach istniały takie a takie dyskursy, to w ogóle nie porusza on kwestii tego skąd i dlaczego dana episteme wzięła się akurat w danej epoce. Przypomnijmy: myślunek wynika z dominującej w danej epoce technologii transferu przeżyć. Aby to zrozumieć, trzeba to pokazać na przykładzie jakiejś konkretnej technologii: weźmy pismo, a właściwie wpływ nauki czytania/pisania na mózg człowieka. Obecne stanowisko neuronauk jest w tej kwestii klarowne: nasz gatunek nie jest ewolucyjnie przystosowany do operowania pismem – jest to dla mózgu tak skomplikowane, „tak oddalon[e] od świata doświadczeń zmysłowych małpy, że można je uznać za torturę mózgu”.  A mniej literacko: nauka czytania i pisania w sposób istotny zmienia strukturę mózgu. „Tylko tyle?” ktoś zapyta. To wcale nie jest tak mało – pamiętajmy, że nie mówimy o różnicy człowiek oralny kontra człowiek pisemny, ale człowiek pisemny wraz z technologią pisma (zdaniem Dukaja nie ma sensu oddzielać technologii od myślunku). Ale problem oczywiście nie tkwi w moich abstrakcyjnych wyjaśnieniach – dlatego Dukaj poświęca masę stron, aby, podpierając się badaniami, na różnych poziomach pokazać różnice między tym, jak myślą ludzie niepiśmienni oraz piśmienni. Jedną z nich jest to, że myślunek oralny (czyli myślunek ludzi niepiśmiennych) jest niezdolny do abstrahowania, kategoryzowania, definiowania, słowem: myślenia formalnego[5]. „Człowiek oralny zawsze mówi o konkretnym przedmiocie – tym oto drzewie”. Nie znaczy to oczywiście, że ludzie ci byli w jakimkolwiek sensie „nieracjonalni”, te nasze kategorie w żadnym zakresie się nie stosują do ich myślunku.

To samo tyczy się pogłębionej empatii, która również jest „zasługą” pisma. Mówię o „pogłębionej” w tym sensie, w jakim polega ona na przekraczaniu własnej indywidualności poprzez tworzenie oraz operowanie modelami umysłów innych ludzi w mojej głowie (proszę się zastanowić, jaki inny gatunek ma coś takiego, jak „teoria umysłu”?[6]). W jaki sposób zawdzięczamy ją pismu? Dukaj pokazuje, że pismo (oraz pieniądz) były konieczne w przypadku rozrastających się państw, powstałych po rewolucji neolitycznej. Coraz bardziej ludzkość zaczęła polegać na dwóch rzeczach: handlu oraz dyplomacji. One wymuszają rozwój empatii, ponieważ przewagę w nich ma ten, kto potrafi „wejść w drugą osobę” i dzięki temu skuteczniej zaplanować swoją strategię przeciw niemu.

Wniknijmy w logikę tej gry. Targuję się, negocjuję, walczę umysłem z umysłem przeciwnika. Ja zrobię to, więc on zrobi tamto. Ale co, gdy on także myśli o mnie: „Ja zrobię to, więc on zrobi tamto”? Wówczas moje zwycięstwo będzie zależeć od zdolności do zbudowania dwupiętrowego modelu świadomości: przeciwnika oraz mnie-w-głowie-przeciwnika. Ale co, gdy on także ma tę zdolność? (…) Reguły takiej gry wymuszają trening świadomości narracyjnej. A pismo to jedyne w swoim rodzaju narzędzie treningowe i proteza cudzych świadomości. (podkreślenie moje)

Takie ujęcie uzupełniają relikty myślunku przedempatycznego, które można odnaleźć w starożytnych tekstach: Stary Testament, Iliada, Wedy… Z ich perspektywy ludzie są niczym kukły z mięsa. „Współczesnemu człowiekowi najłatwiej chyba wejść w tę mentalność poprzez jego własny stosunek do robotów, humanoidalnych androidów”.

Skoro już wiemy, czym jest myślunek oraz jakie z grubsza są jego relacje z technologią, to powróćmy do tezy o okresie przejściowym, do epoki postpiśmiennej. Gdybym miał przeprowadzić analogię, to bym rzekł: tak, jak wyżej wspominany Stary Testament jest świadectwem przejścia między epoką oralną a piśmienną (zapisane na piśmie przykłady myślunku oralnego), tak współcześnie tę samą rolę grają media społecznościowe, których najwyraźniejszym przykładem byłby Facebook, gdzie współistnieje warstwa tekstowa (posty oraz komentarze) oraz audiowizualna. W ogóle można rzec, że to audiowizualność jest technologiczną furtką do postpiśmienności: właśnie dlatego Dukaj omawia rolę fotografii w tym procesie[7]. Różnicą, która konstytuuje to przejście od pisma do postpiśmienności, jest bezpośredni transfer przeżyć, który rozwijał się w kolejnych artefaktach technologicznych: od pierwszej fotografii, poprzez radio, kino, telewizję aż po Internet, smartfony po AR oraz bezpośrednie połączenie interfejsu z mózgiem.

Technologia a podmiot

Na początku próbowałem naświetlić Dukaja analizę współczesnej kultury, później wskazać na przyczyny, które upatruje on w zmianach sfery ludzkiego ducha[8]. Jednak dopiero na tym etapie dochodzimy do prawdziwego „filozoficznego mięsa”. Mamy tu bowiem do czynienia z zalążkiem teorii podmiotu, w której agentami są technika oraz człowiek. Niemało tu inspiracji Heideggerem, jednakże dołożę wszelkich sił, aby wyłożyć ten temat w miarę bezboleśnie.

Dukaj sam mówi, że nie interesuje go to, „jak technologie działają, lecz co robią z człowiekiem”. Pójdźmy więc w tym kierunku, a żeby go jeszcze skonkretyzować, obierzmy drogę spekulacji o technologii bezpośredniego transferu rozwiniętej do granic możliwości.

Jaki jest kres takiej technologii? Byłoby to zintegrowanie ze sobą wszystkich warstw przeżycia: bodźców zmysłowych, mojego osobistego doświadczenia, emocji. Oczywiście, z punktu widzenia neurobiologicznego nie ma między nimi różnicy jakościowej. Dalej: całkowity transfer przeżyć musiałby obejmować wszystkie zmysły – można sobie to skonceptualizować jako technologia przekazu mózg-mózg. Skutkiem tego jest człowiek całkowicie wyzuty ze znajomości pisma: jest on w najdobitniejszym sensie tych słów postsymboliczny, postpiśmienny.

Zacznijmy od tego, że Dukaj twierdzi, że nawet taka technologia nie przełamie „paradoksu subiektywnej świadomości” – że nawet będąc w nią wyposażeni nie włamiemy się do czyjegoś umysłu. Ma się jednak wrażenie, że wypowiada te słowa zbyt pochopnie, bowiem kiedy mamy bezpośredni transfer przeżyć mózg-mózg, to usuwamy barierę, która w sposób naturalny odgranicza nas od świata. Oczywiście, jako trzecioosobowi obserwatorzy możemy powiedzieć: „w tych fotelach siedzą dwie osoby”, jednak jak to się ma do ich pierwszoosobowego doświadczenia, które konstytuuje się z przeżyć obu mózgów naraz? Jaka jest między nimi różnica? Nawet, kiedy połączenie zostanie zerwane – przeżycia mogą zostać zachowane w pamięci każdego z nich – czyje są wtedy? Sam Dukaj w innym miejscu dochodzi do podobnych wniosków, kiedy poprzez impresję literacką próbuje wniknąć w umysł postpiśmienny:

Rodzisz się w świecie wymiennych dusz. Znasz wyłącznie powierzchnie. Widzisz, słyszysz, czujesz każdą możliwą kombinację wrażeń. Ilość dostępnych bodźców zmysłowych i ich konfiguracji jest praktycznie nieskończona. Przepływają przez ciebie swobodnym nurtem. Sam nie wyróżniasz się przez ograniczenie ani do miejsca, ani do ciała. Dawniej dziecko nabywało tożsamość, przeżywając te same konfiguracje wrażeń przez lata, aż się nauczyło wyróżniać istnienie „domu”, „mamy”, „tej zabawki”, „tego psa” i własne istnienie. Nic takiego nie zaszło w twoim przypadku. Nie ma „domu”; jest jakość „domowości”, którą daje ci tak samo bajka o domu, gra w dom, jakiś materialny konstrukt domu i tym podobne pakiety przeżyć (…). Nie ma więc i „ciebie” – jest tylko fala aktualnego przeżywania (…).

Dukajowi chodzi o to, że samo nasze życie wewnętrzne jest determinowane przez technologię, którą się posługujemy. Rzut oka na historię wyjaśni tę kwestię: w kulturze oralnej nasze „wnętrze” było przede wszystkim wyrazem opinii członków naszej społeczności: „Nie istniały oczywiste dla nas cechy i jakości życia duchowego, istniały jedynie zinternalizowane stereotypy cudzych postrzeżeń. „Jestem nieśmiały” oznaczało wyłącznie, że „mówią o mnie, iż zachowuję się wobec obcych bez śmiałości”. To kultura pisma pozwoliła nam na przeżywanie życia wewnętrznego, identyfikację z nim, ale tez przeżywanie życia wewnętrznego innych osób za pośrednictwem narracji (szczytowym przykładem byłaby tutaj literatura modernistyczna i technika strumienia świadomości[9]). Postpiśmienność zapewnia tym przeżyciom istnienie niepodległe względem przeżywaczy, mamy tu do czynienia tylko z pakietami przeżyć. Dukaj twierdzi, że nasze prawnuki będą przez to „histerycznymi sensualistami” przekonanymi o ogromnej różnicy między jednym „ja” a drugim „ja” – wszyscy mają wierzyć, że inny człowiek jest zombie (w filozoficznym tego słowa znaczeniu[10]). Można się jednak pokusić o tezę, że w tym przypadku w ogóle trudno mówić o jakiejkolwiek indywiduacji[11], choć to temat na dłuższy i osobny tekst[12].

Niezależnie od tego, co uważa Czytelnik na temat skutków przejścia w postpiśmienność dla psychiki ludzkiej, rozważmy następującą kwestię: kolejne technologie transferu przeżyć coraz bardziej sprawiają, że nie jest konieczne pośrednictwo zapisu symbolicznego – już dziś mogę przekazywać znajomym na Messengerze nagrania głosowe, nie muszę niczego zapisywać. Z drugiej strony, technologie te są możliwe tylko dzięki myślunkowi pisma oraz ludziom, którzy je rozwijali: „nadal ktoś tę technologię będzie musiał obsługiwać, rozwijać, aktualizować”. Dukaj upatruje trzy rozwiązania tego paradoksu epoki postpiśmiennej:

  1. „Funkcyjny podział ludzkości” – to znaczy, że ludzkość zostanie podzielona na warstwy społeczne: mniejszość piśmienną i większość postpiśmienną. Choć brzmi to, jak prosty podział kastowy na elity i motłoch, to wcale nie jest to takie proste, jak by się mogło wydawać: „założywszy, że utrzyma się model demokratyczny, czy mamy się spodziewać, że postpiśmienna większość będzie wybierała do urzędów i parlamentów przedstawicieli coraz bardziej sobie obcych i dziwnych: tych »z pisma«?”.
  2. Cykliczność – to znaczy, że nastąpiłaby epoka naprzemiennie zmieniających się dominujących modeli awansu społecznego: „w jednej dekadzie czy pokoleniu wydaje się, że »wszyscy czytają«, a w następnej – wahadło odbija w drugą stronę.”
  3. Autonomia technologii – czyli sytuacja, kiedy technologia rozwija się sama i obsługuje się sama, bez pomocy człowieka. Jak wskazałem wyżej, mówiąc o rynkach finansowych, opcja ta wcale nie jest tak futurystyczna, jak by się mogło zdawać. Ta opcja zdecydowanie może budzić opór ludzi. Jesteśmy przyzwyczajeni do popkulturowego przekazu o zbuntowanej AI, która zdobywszy świadomość, chce zniszczyć ludzkość. Dukaj wyraża tu ważną myśl: „przekroczenie granicy (za którą to »technologia posługuje się człowiekiem«) nie oznacza wszakże pojawienia się w programach i maszynach »świadomości«, »intencji«. Czy ewolucja, czy geny mają świadomość, intencje? A w perspektywie dziejowej to Homo sapiens stanowi ich »narzędzie«.”

Zanim przejdę do ostatniego punktu, muszę wyjaśnić pewną figurę, która przewija się przez cały tekst utworu Po piśmie, a która stanowi kluczowy punkt w wyjaśnieniu, o co tu chodzi. Jest to mianowicie figura gry. Czym ona jest? Dukaj twierdzi, że granicą, która oddziela człowieka od zwierzęcia jest umiejętność operowania znakami, gry na nich. Jasne, małpy naczelne, nauczone przez ludzi, potrafią kojarzyć ze sobą znaki w wyuczonej kolejności. Ale nie potrafią one grać zależnościami między tymi symbolami, nie potrafią ich odwrócić: dla ludzi nauka operacji między bodźcami typu „porównanie”, „opozycja”, „przyczynowość”, „następstwo” jest bezproblemowa.

Przejdźmy do trzech, chyba najważniejszych, zdań z całej książki:

Granie uprzedmiotawia reguły gry. Co to znaczy? „Reguły gry” objawiają się nam ze zgromadzonych doświadczeń sukcesu i porażki. „Podmiot” jest tym, co ma moc decydowania – o sobie, o grze, o wyborach.

Jaki można dać przykład takiej gry? Ot, choćby: gra w człowieka. Wszyscy w nią gramy, a ci najbardziej w niej sprawni, przekonują nas tym samym o głębi swojego wnętrza. Jednak skąd znamy „reguły człowieczeństwa”? Otóż porównujemy to, jak gra ktoś inny z setkami, tysiącami innych graczy, których zagrywki musieliśmy uprzednio jakoś ocenić: w skrócie tworzymy w głowie ich modele i je porównujemy ze sobą. To jest dla Dukaja istotą gry w człowieczeństwo – i „ona wystarcza za całe człowieczeństwo”.

Powróćmy teraz do człowieka postpiśmiennego. Po powyższym wywodzie nie będzie chyba szokującą wiadomością, że Dukaj określa go jako „pustego przeżywacza”, jest to jakby „człowiek bez właściwości”. Człowiek postpiśmienny nie generuje już podmiotów wewnątrz swojej świadomości, do tego konieczna jest strukturalna empatia wzmacniana treningiem poprzez pismo – a on już nie gra. Jednak te symulacje nie przestają istnieć, wciąż są mu dostarczane – poprzez technologie. Zostają one oderwane od przeżywacza, zostają upodmiotowione.

Jeśli to, co próbuję wyrazić, nie wybrzmiewa dostatecznie jasno i przekonująco, to mogę tylko zasłaniać się fragmentarycznością tego typu wzmianek u Dukaja.

Każda gra ma swoje reguły, odsłanianie ich nazywa się współcześnie „heurystyką”. Dukaj określa to jako Logos, „bardziej rozumiany jako to, co zostaje tu odsłonięte”. Logos to inaczej „procedury, upodmiotowiona wiedza o rzeczywistości, procesy emergentne złożonych struktur”[13], to jakby odkrywanie reguł, w które gra rzeczywistość (mówiąc klasycznie „odkrywanie praw natury”). Jednak obsesją Dukaja jest to, że o ile Logos kiedyś przejawiał się poprzez czynności ludzkie (odkrycia matematyczne musiały zostać skonceptualizowane i zapisane przez człowieka), to dzisiaj „sam ten system znaków jest „odkrywcą” nowych reguł, praw natury. Tak jak sama matematyka nie potrzebuje człowieka, żeby iść naprzód – już teraz w dużej mierze „uprawiają” ją programy komputerowe.”[14] Mamy tu do czynienia z upodmiotowieniem samego systemu symbolicznego. Odkrywanie (wy-dobywanie w heideggerowskim sensie tego słowa) można dziać się całkowicie poza człowiekiem, bez jego udziału ani nawet wiedzy. Technologia ma jakby „własną celowość”, niedostępną dla ludzi.

Ostatnia uwaga na koniec:

Częścią projektu oświeceniowego jest także jak najbardziej słuszne rozpoznanie odpodmiotowiających człowieka skutków kumulacji wiedzy.[15]

Ta „wędrówka podmiotu” z człowieka na Logos jest z pewnością największą tajemnicą współczesnych czasów, niepokojącą okolicznością, z którą osoby poczuwające się do dziedzictwa Oświecenia powinny się dziś mierzyć i którą powinny intelektualnie przepracować.

O ile, oczywiście, zdążą to zrobić, zanim całkowicie utracą swą podmiotowość.

Wszystkie cytaty, o ile nie podano inaczej, pochodzą z: J. Dukaj, Po piśmie, Kraków 2019.

Przypisy

[1] Choć nietrudno znaleźć badania uchwytujące podobne trendy w innych częściach świata, jednak przykład japoński jest zdecydowanie najwyraźniejszy.

[2] S. Zuboff, Age of Surveillance Capitalism, New York 2019.

[3] https://en.wikipedia.org/wiki/Sensory_gating

[4] Ciekawa jest Dukaja uwaga o Jaronie Lanierze i jego badaniach nad komunikacją postsymboliczną, odbywającej się, naturalnie, za pomocą VR.

[5] Dukaj pokazuje to na przykładzie sylogizmu. Zadawszy osobie przedpiśmiennej takie zadanie: „Wszyscy chłopcy lubią się bawić w polowanie. Kobo jest chłopcem. Czy Kobo lubi się bawić w polowanie?”, jej odpowiedzią będzie: „A czy ja znam Kobo?”.

[6] Ani Dukaj, ani ja, nie opowiadamy się w tym miejscu po żadnej w stronie w konflikcie o to, czy umysł w ogóle istnieje, ani jaka jest jego relacja do ciała. Niewątpliwym jednak faktem jest, że małpy, którymi jesteśmy, za pomocą swoich mózgownic, konstruują teorię umysłów innych osób – Dukaj powołuje się na badania, które wskazują, że za tę kompetencję odpowiedzialne są kora przedczołowa, górna bruzda skroniowa oraz ciało migdałowate.

[7] Choć sam Dukaj twierdzi inaczej, on raczej widzi w fotografii pierwszą technologię bezpośredniego transferu przeżyć.

[8] Nie używam tego pojęcia w żadnym sensie metafizycznym, a tylko jako określenie na wszystkie te czynności, które są typowo ludzkie: kultura, polityka, itd.

[9] Bardzo podobne intuicje wyrażał XX-wieczny filozof Wilfrid Sellars w swoim „micie Jonesa”.

[10] https://en.wikipedia.org/wiki/Philosophical_zombie

[11] Również Dukaj sugeruje coś podobnego, kiedy pokazuje jak technologia zdolna do bezpośredniej manipulacji na naszym mózgu (która spełnia nasze pragnienia, nasze nadzieje, jeszcze zanim je sobie uświadomimy), będzie gwoździem do trumny naszego subiektywnego poczucia nadziei, a z szerszego kontekstu można wywnioskować też: wolności.

[12] Mam intuicję, że interesujące byłoby porównanie analiz Dukaja z tym, jak Bernard Stiegler opisuje deindywiduację we współczesnym kapitalizmie kognitywnym.

[13] https://lubimyczytac.pl/aktualnosci/rozmowy/12524/nie-warto-a-jednak-czytamy-wywiad-z-jackiem-dukajem

[14] https://culture.pl/pl/artykul/jacek-dukaj-epidemia-koronawirusa-zostanie-zapamietana-jako-test-dla-wielkich-przewrotow-kulturowych-wywiad

[15] https://wyborcza.pl/Jutronauci/7,165057,25453074,dukaj-wyrazam-niewiare.html

Marek Tokarzewski (ur. 1997) – Romanista in spe. Zajmuje się filozofią współczesną, językoznawstwem, literaturą i niekończeniem swoich projektów. Klasyczny przypadek człowieka, który im wie więcej, tym wie mniej.


Opublikowano

w

,

przez