Jedna myśl

László Dvárós to myśliciel, którego życie naznaczył powojenny Budapeszt i Paryż okresu rewolty studenckiej. Sądzimy, że warto spotkać się z jedną myślą, wyrażoną w poniższym tekście. Za tłumaczenie odpowiada Marcin Krupowicz.

Jedno zdanie, stosunkowo prosta konstatacja. Takowe czyniono już podporą (najlepszym przykładem będzie chyba Cogito Kartezjusza) lub treścią (tutaj, zdaje się, można by umieścić panlogizm Leibniza lub Hegla) całego konstruktu, systemu filozoficznego. Nie chodzi jednak o budowanie systemu, ale prawdziwe urealnienie jednej znanej myśli (w taki z kolei sposób urealniał treść myśli Nietzsche – np. tę o wiecznym powrocie i afirmującej go woli mocy). Myśl jest przecież, jak zaznaczyliśmy, znana, a jednak wydaje się, że dookoła niektórych łatwiej budować, podczas gdy w oparciu o inne trudniej. Nie przydaje wcale splendoru niniejszym rozważaniom fakt, że autor uważa gruntującą je myśl za podpadającą do tej drugiej, bardziej opornej kategorii. Sprawa dotyczy jedynie trudu decyzji stawiania kolejnych słów. Nie jest przecież tak, że inne myśli z podobnym trudem się nie wiążą, a jednak można w nich odnaleźć przecież jakąś zewnętrzną zachętę. Tutaj tego brak i to zdaje się być należytą za refleksję zapłatą.

O jaką jednak myśl, konstatację, wyrażoną w zdaniu, chodzi? Mianowicie o to, że ja umrę, nieodwołalnie, pierwszoosobowo. Myśl przeżyta bardzo intensywnie, subiektywnie, bez żadnych naddatków, myśli towarzyszących, obietnic, złud. Śmierć nadchodzi jako definitywny koniec, mój koniec i nie będzie od niego odwołania, nie będzie miejsca na refleksję po, dopełnienie, nie pojawi się żaden epilog. Koniec i już nigdy więcej nic ponadto. Brak odkupienia, przywrócenia, absolutne niebycie. Chodzi zatem o tę myśl, która ugina nogi, wycina nas z pionu, wybija z codziennej równowagi. Takie jej przeżycie, które tych nóg jest ugięciem. Nie chodzi zatem o obecność fenomenu śmierci, nie chodzi o jego doświadczanie i analizowanie w otaczającej rzeczywistości, nie chodzi o dumanie nad zmarłymi i przemijaniem, ani o wyobrażeniowe wczuwanie się w odchodzących i potęgowanie żałoby. To wszystko są formy obrazowania i budowania narracji wokół oczywistego fenomenu. W tym kierunku zmierzają także wszelkie formy estetyzacji zagadnienia w zrytualizowanych formach religijnych oraz misteriach śmierci, a także wezwania ogólne w duchu memento mori, które – skierowane do człowieka jako zatopionego w światowym zabieganiu – muszą się stać uogólniającym apelem do codzienności i jej praktyk, koniec końców spełniając rolę podwójnego lekarstwa dla „życiowych biegaczy” (dla raptownych stając się wezwaniem do prędkiego działania i natychmiastowego sprintu – coś w stylu tak bardzo młodzieży potrzebnego YOLO – a dla wolniej się do biegu zbierających wezwaniem, aby dokładniej zasznurować przed startem buty). Chodzi zatem o przeżycie bezpośrednie fundujące jaźń subiektywną, niedostępną w żadnym innym działaniu konceptualnym, imaginatywnym lub komunikacyjnym.

Zarzut: Toż to siedlisko najbardziej plugawego egoizmu – myśleć o śmierci jako o moim horyzoncie, o moim wyzwaniu, o moim wyroku. A gdzie zaduma nad śmiercią bliskich, ich znikaniem z naszego pola obecności, gdzie pochylenie się nad obumieraniem wszystkiego i odwiecznym cyklem narodzin i ginięcia? Gdzie cała ta metafizyka śmierci i zasilony nią altruizm?

Odpowiedź: A kto powiedział, że należy takowe poszukiwania porzucić?! Niech jednak nie staną się one wymówką, ażeby nie sięgnąć po to, co wydało nam się obecnie kluczowe, a także zdaje się pierwotnie leżeć u źródła wszelkiego możliwego namysłu metafizycznego. To ja umrę i to moje nogi pod tą myślą niekiedy się uginają!

Zarzut: Myśl ta jest jak najbardziej naturalnie nieobecna. Całe ludzkie życie polega na tym, aby tej myśli w taki sposób nie pomyśleć. Całe nasze zabieganie codzienności właśnie to w istocie ma za swój przedmiot. Po co zatem sięgać po działalność zasadniczo nieświatową i nieludzką? Próby takiego apelu obecne już były u Heideggera i Sartre’a, a wiadomo, że tacy myśliciele nic dobrego nie zwiastują. Zatem w życiu chodzi o jak najbardziej intensywne tej myśli nieprzeżywanie, a my nawołujemy do czegoś zasadniczo odwrotnego.

Odpowiedź: Zdawać by się mogło jednak, że nie może być tutaj mowy o jakiejś „naturalności” typowo ludzkiej. Przecież zwierzęta zdają się być tej myśli zasadniczo pozbawione – chyba że za jej pierwszy głos uznamy instynktowne poczucie zagrożenie i towarzyszący mu szereg reakcji hormonalnych, świadomościowych i motorycznych. U człowieka jest ona jednak czymś głębszym (lub z punktu widzenia adaptacji czymś płytszym), unosząc się w przestrzeni wyabstrahowania od zagrożenia bezpośredniego. Myśl ta co prawda najlepiej czuje się jednak w stosunkowym komforcie (to też już poniekąd wiemy z niestosowności egzystencjalizmu). To jednak podkreślić należy, że zwierzęta przecież także o coś zabiegają, mają swoje sprawy, mają oczekiwania, nadzieje i pomniejsze, ale także bardziej długofalowe cele (zapewnić sobie natychmiastowo coś, czego potrzebują, ale także znaleźć się w środowisku, które zapewni dostęp do owej pożądanej treści na dłuższy czas). Zdaje się więc, że to nasze zabieganie jest czymś jak najbardziej światowym, właściwym dla dynamiki bycia rozwijającego się ze stanu mniej złożonego ku bardziej złożonemu. Zatem to ta myśl jest czymś odmiennym, nieprzystającym do tej płynnej układanki rozwoju, potrzeby, czynności, instynktu i zaspokojenia. To ona sama zdaje się domagać uznania jej za pewną formę aberracji. Czy nie jest ona tym samym po prostu defektem świadomości? Czy nie jest błędem, któremu nie należy dawać posłuchu, a przez to i udzielać mu wtórnie głosu? A może jest wirusem zatruwającym dobrze działające i przemyślane oprogramowanie, może to jest właśnie ten link, przed kliknięciem którego tak często nas ostrzegano. Nikt, chyba z wyłączeniem podstępnych Greków lub bezdusznych hakerów, nie chce słyszeć zakończonych sukcesem historii o koniu trojańskim. Jednak może też być tak, że zasadniczo aberracje samoświadomości są właściwą jej treścią i właśnie je powinno się obrabiać. Podobnie jak wszelkie gry toczą się zasadniczo dla momentów, gdy ich przebieg zostaje brutalnie zawieszony (momenty celebracji, kalibracji, wyczekiwania), tak też i samoświadomość nieproduktywna rozwojowo zdaje się być jej zasadniczym i niezbywalnym elementem.

Zarzut: Oczywistym jest, że to wyższa kultura, czyli sprawy, jak to się niekiedy mówi, ważniejsze, dostojniejsze i bardziej chwalebne, to one są naszym zasadniczym orężem przeciw tej myśli. A je przecież rozwijać należy, w tym poniekąd cała nasza ważność, dostojeństwo i chwała.

Odpowiedź: Jednak one także, będąc zwieńczeniem naszych wysiłków, muszą zawierać w sobie podstawową motywację i objawić się jako formy niemyślenia tej myśli, uciekania od niej, przemienienia jej – w pewnym sensie zagrania nią. I humor, i piękno, i zobowiązanie, i pamięć, i dziedzictwo – wszystko to zdaje się przy tej myśli blednąć, ale nie dlatego, że nie posiada wartości, którą zwykliśmy wymienionym fenomenom przypisywać, ale dlatego że zasadniczo są one tej myśli nieobecnością i zapominaniem. Niby kręci się to całe kulturotwórcze zamieszanie wokół tej myśli, niby jest z nią igraniem, ale jako takie zasadniczo ją przesłania i odmienia jej treść. Nie chodzi tu o igranie, a o jak najbardziej bezpośrednią konfrontację z nagością tej konstatacji.

Zarzut: Myśl, która ugina nogi, w istocie dotyczy pewnego stanu emocjonalnego, któremu najbliżej chyba do lęku (w tym kontekście metodą radzenia sobie z nią jest jakaś forma terapii egzystencjalnej w duchu takich myślicieli jak May czy Yalom). Nie dotykamy zatem istoty myśli jako takiej, a raczej poruszamy się po powierzchni towarzyszącej jej reakcji emocjonalno-psychicznej. Taka utrata równowagi, ugięcie się nóg, zawrót głowy nie jest niczym wyjątkowym i towarzyszyć może także innym konstatacjom.

Odpowiedź: Myśl tę jednak określiliśmy jako wszechobejmującą i stanowiącą prawidło tak niezmiernie rozmaitych naszych praktyk codzienności i aktywności kulturowych i osobistych, naszych zobowiązań, poszukiwań, tęsknot, nadziei. Widzieć ją zatem można jako zawsze pojawiającą się w otocze jakiejś reakcji. Pojawia się ona, ukazując także rewers swojego oblicza. Można ją zatem widzieć jako paradygmat tych odmiennych sytuacji, w których wspomniana reakcja się pojawia (doznajemy tego uczucia w innych kontekstach, dlatego że uformowaliśmy taką strukturę reakcji, konfrontując się z tą myślą), ale także jako zawsze zawierającą jakiś naddatek po stronie intersubiektywnego przeżycia.

Zarzut do odpowiedzi: Znaczy to, że nigdy nie jesteśmy w stanie obcować z tą myślą w postaci czystej, nieprzetworzonej, a zatem nasz wyjściowy postulat upada.

Odpowiedź: Myśl, która zawsze przybiera jakąś formę w postaci znacznych rozmiarów kompleksu pojęciowo-emocjonalnego (czymś takim przecież jest także miłość, będąca zarówno myślą, decyzją, jak i bezpośrednim dążeniem, a w końcu i reakcją emocjonalną na wymienione uprzednio aspekty) może ukrywać się w formach przetworzonych lub pozostać konstruktem wyjściowym. Zatem, gdy uznajemy, że to nagość tej myśli ugina nam nogi, uznajemy, że ugięcie tych nóg bez tej myśli nastąpić nie może (a przynajmniej nie w taki sposób), a także że myśl ta przeżyta bezpośrednio nie może tych nóg nie uginać. Wszystko, co te nogi usztywnia i sprawia, że stają się one niezdolne do ugięcia w kontakcie z tą myślą, w istocie czyni tę myśl nieautentyczną, przetworzoną i uniemożliwia kontakt z nią w nagości i bezpośredniości doświadczenia. W tej optyce wszelkie myślowe i duchowe wyprawy w poszukiwaniu eschatologii, wszelkie nadawanie sensu i głębszego wymiaru, wszelka tęsknota za trwaniem i pamięcią w innych oraz dziełach, zdaje się być ucieczką od wspomnianej nagości. Chwilowe rozbicie konstrukcji i trwania tożsamości i jaźni, które jest wynikiem ugięcia się nóg, jak chwilowe by nie było, jest najczystszą formą pomyślenia tej myśli. Przecież ona jest myśleniem właśnie tego ostatecznego rozbicia. Antycypujące przeżycie wskazuje bezpośrednio na treść i autentyczne zaangażowanie jaźni.

Zarzut: Postulowane przeżycie tej myśli wskazuje na zasadniczą słabość przeżywającego. Pojawić się może zatem potrzeba mężnego się z nią skonfrontowania. Przecież sprawy się tak właśnie mają i nie ma potrzeby się nad tym bardziej rozwodzić, a tym bardziej tracić przez to równowagi.

Odpowiedź: Taka postawa mężnej konfrontacji, mocno teatralna, aczkolwiek zasadniczo w wielu sytuacjach pożądana, nie może się obyć bez rozbrajającego przeżycia tej myśli. Wizja niewątpiącego, „niepłaczącego” bohatera, tak bardzo pociągająca naszą wyobraźnię, musi być zupełnie fałszywa. Prawdziwe bohaterstwo ufundowane być może jedynie na wątpliwości i odbudowywaniu tego, co nadszarpnięte zostało przez trudy i znoje życia. Wiedzieli to prawdziwi greccy herosi, wiedział i Chrystus. Prawdziwe męstwo wymaga upadków, bez nich nie ma na czym wzrastać.

Zarzut: Myśl ta co prawda nie musi być aberracją świadomości jako takiej, ale niewątpliwie musi być aberracją charakteru. Jest bowiem właściwa tylko dla niektórych ludzi, którzy zwykli domagać się dla niej posłuchu.

Odpowiedź: Gdyby w istocie tak było, trudno byłoby oczekiwać od kogoś z nią niezaznajomionego, w ten właściwy, postulowany przez nas sposób, odrzucenia jej jako aberracji odmiennego charakteru. Takie jej odrzucenie zakłada bowiem jej uprzednie przeżycie. Wszystko inne bez takiej motywacji jest na tym polu zaledwie sowizdrzalstwem. Nie można zatem tego zarzutu postawić bez jego uprzedniego unieważnienia.

Zarzut: Myśl ta jest potencjalnie niebezpieczna, zatem nie należy o niej rozprawiać. Po co bowiem wywoływać wilka z lasu. Podobnie jak i definitywne zapomnienie leżącej w naszej naturze skłonności do zła, pozwoliłoby koniec końców tego zła z naszych uczynków się pozbyć, tak i tutaj definitywne odwrócenie się aktem woli od tej myśli pozbawi nas jej destabilizujących następstw.

Odpowiedź: Nic bardziej mylnego. Niemyślenie o śmierci nie sprawi, że ona nie nadejdzie. Celowe niemyślenie o niej, sprawi natomiast, że pomyślimy o czymś zgoła odmiennym. Aż strach pomyśleć o czym.

Postulat: Omawiana konstatacja jest dostępna naszemu myśleniu zasadniczo niezależnie od okoliczności zewnętrznych. Odmienność doświadczeń, zaplecze kulturowej i religijnej tradycji, różnice charakterologiczne, wiek i powołanie myślącego – wszystko to nie może stać się przeszkodą na drodze do realizacji postulowanego zadania. Inna może towarzyszyć temu fabularyzacja tego doświadczenia – coś zostanie opowiedziane jako młodzieńczy Weltschmerz, dla innego stanie się to nocą wiary, w końcu ktoś osiądzie na laurach samospełnienia filozoficznego – lecz zasadniczo treść będzie identyczna, o ile tylko doświadczenie zostanie przeżyte w nagości myśli pierwszoosobowej. To, w jakie ciuszki się potem owo doświadczenie przystroi, jest już sprawą drugorzędną.

Szczególnie jednak należałoby zaznaczyć, że wiek nie gra tutaj tak wielkiej roli, jaką zwykło się mu w takich sprawach przypisywać. Horyzont czasowy młodego człowieka wcale nie podlega tak bardzo zjawisku mirażowego zafałszowania, jak obiegowo się uważa. Żaden człowiek nie rodzi się z pewnością nieskończoności, a raczej jedynie z brakiem o nią zapytania. Upływ czasu dostępny nam jest (oczywiście z uwzględnieniem jego relatywnych odchyleń) zasadniczo intersubiektywnie. Natomiast fakt, że z biegiem lat inny mamy do tego upływu stosunek, jest raczej wypadkową niebezpośredniego konfrontowania się z ową myślą. Im bardziej niewprawione nogi w młodości, tym większa szansa na ich ugięcie pod jej ciężarem. Im więcej energii włożone natomiast zostaje w tych nóg utwardzenie, tym i nasz stosunek do upływu czasu, który jest testem na stabilność tych nóg, staje się coraz bardziej resentymentalny. Przyspieszanie życia wiąże się z mniej autentycznym przeżywaniem jego nieuchronnego upływu i zmierzaniem do nieuniknionego kresu.

Dostępność każdorazowa tej myśli jest ponadto również dopełnieniem jej treści. Gdyby była ona tymczasowa lub cykliczna, ale wedle z góry określonego porządku, niczym jakiś rytuał przejścia, wtajemniczenia, zasadniczo nie byłaby tą samą myślą. Jej stała obecność (z reguły w codzienności ujawniająca się w jej nieobecności) stanowi część jej treści. Jakakolwiek próba wytłumaczenia czasowości tej myśli oraz jej realizacji w toku naszego świadomościowego rozwoju i w toku następstwa wydarzeń w naszym życiu zdaje się być już nawet nie przybieraniem jej w strojne szatki, co raczej pudrowaniem niedostatków jej nagości. Nie należy jej zatem widzieć jako czegoś poszukiwanego, tajemnego, odległego. Ona jest w każdej chwili, tuż koło nas. Jest czymś więcej nawet niż nasz cień, bo i ten niekiedy odpoczywa w pochmurne dni – jest zatem naszą nieprzenikalnością, która jakikolwiek cień w ogóle umożliwia.

Zdaje się zatem, że mamy do czynienia z myślą powszechnie dostępną. Tylko formy jej zapominania są oczywiście odmienne. To na poziomie tych form pojawia się pokusa estetyzacji i oceniania tychże. Coś przystoi a coś nie, coś jest kulturalne, a coś prymitywne. Jednak powszechna obecność tych form dowodzi uniwersalnej dostępności tego, co formy przesłaniają. Niebezpieczeństwo bezrefleksyjnego odnoszenia się do tych form jest ogromne, albowiem paradoksalnie odbiera im treść życia. Zatem to zapamiętała ucieczka od tej myśli jest w istocie beztreściowością i zatraceniem głębi życia. To ta myśl staje się gwarantem wypełnienia tych form treścią! Żywy język wymaga istnienia jego użytkowników, tak samo formy zapominania są żywe, tylko gdy ktoś nimi faktycznie żyje, a zatem zapomina myśl bezpośrednio przeżytą.

Tylko myślenie tej myśli, w jej nagiej dobitności, z pełną akceptacją ugięcia się nóg, tylko przeżycie myśli o definitywnej, nieodwracalnej i czyhającej za rogiem mojej śmierci, nieodwołalnie unieważniającej wszystko, co w moim życiu udało się zbudować (jako że mamienie się dziedzictwem i ciągłością jest już formą fabularyzacji), daje możliwość bycia w pełni sobą.

Myśl tę należy zatem nie tylko w taki sposób przeżywać, ale także przekazywać. W rozmowie, w refleksji, w zachęcie, w końcu i przekazując samo życie swojemu potomstwu, którego to życia powinna być osnową. Być może głoszenie tej myśli jest jedyną nadzieją na przezwyciężenie jej grozy… Nie przystoi jednak po wszystkich powyższych wywodach mieć nam na to zapatrywań.

Czy myślenie tej myśli i jej kultywowanie można zatem uznać za obowiązek? Czy nie jest tak, że podcinając swoim sprawnym ostrzem nasze nogi, wycina także korzeń wszelkich obowiązków? W istocie tak jest, ale tylko gdy ten korzeń wyrósł na zasadniczo nieautentycznej glebie. Sama ta myśl może bowiem stać się zarzewiem nowych obowiązków (z którymi zarówno Kant, jak i filozofowie chrześcijańscy w wielu punktach by się zgodzili), ale refleksja na ten temat musi pozostać na razie tylko zapowiedziana.

Uwaga: Myśl tutaj omawiana oraz niektóre przedstawione obserwacje nie są zasadniczo nowe. Pojawiają się w jakimś wymiarze już u Anaksymandra, Heraklita, u stoików, niektóre z refleksji odnajdziemy u Pascala, coś u Schopenhauera, Leopardiego i Kierkegaarda, wiele u Stirnera i Mainländera, pilny czytelnik wychwyci wiele wątków tu poruszanych u Nietzschego i Freuda, nie sposób w końcu pominąć Jaspersa, Tillicha, Heideggera i Zappfego.

Uwaga: W kierunku niemyślenia tej jednej myśli zmierzają, poniekąd bardzo zmyślnie, wszelkie próby radykalnego pozbawienia człowieka prawomocności roszczeń subiektywnego doświadczania. Rozmaite wizje panteistyczne oraz obietnice rozpłynięcia się w całości istnienia (buddyzm), widzieć można jako właściwe rozbrojenie jej niszczycielskiego potencjału z perspektywy naszego zadomowienia w świecie. Myśl owa staje się bezzasadna, gdy znika dla niej niezbędne tło relacji świadomości do rzeczywistości.

Uwaga: W powyższych rozważaniach nie chodzi o to, aby przeżywszy tę myśl, oczyścić się z niej bezpowrotnie. Nie ma w nich zatem krztyny ambicji soteriologicznych. Nie chodzi także o to, aby przeżywszy ją unieważnić ten fakt w samounicestwieniu. Byłoby to tylko połowiczne oddanie się w jej władanie. Unieważniając poddanego, unieważniania się poddaństwo – także na poziomie samowiedzy (rozumieją to wszyscy, którzy choć raz życzliwym okiem spojrzeli w kierunku Hegla). Z podobnych przyczyn i dla Schopenhauera samobójstwo nie jest atrakcyjną opcją. Tym samym uwagi te nie powinny mieć nic z nastroju suicydologicznego. Także postulowana potrzeba aktualizacji tej myśli w formowaniu jaźni pełnej, także innych ludzi, a zatem przekazywania jej innym (w tym potomstwu) jednoznacznie pokazuje, że rozważania te nie zmierzają w kierunku konstatacji antynatalistycznych.

Uwaga: Zasadniczo w uwagach tych nie chodzi o podkopanie kultury, nic bardziej odległego od ambicji autora, który łaknie jej podobnie łapczywie, jak gdy za pierwszym razem odkrywał jej uroki. Chodzi raczej o uczciwe jej obnażenie, o postawienie jej w prawdzie i pełnej samowiedzy. Nie chodzi zatem o to, aby podciąć jej skrzydła, ale o to, aby choć trochę i pod nią ugięły się nogi.

Uwaga: Już Sartre dostrzegał w uchwyceniu subiektywnie ugruntowanej absolutności wolności obietnicę prawdziwego humanizmu. Być może ta myśl, której nasze rozważania dotyczą, jest ostatecznym tak rozumianego humanizmu bastionem. Ale tylko przeżyta pierwszoosobowo, nigdy przetworzona przez częściową nawet artykulację. Być może to ta myśl, a nie jakaś z góry nam przydana godność w istocie stanowi o naszym człowieczeństwie. Być może także jest ona ostatnim szańcem obrony tego świata przed drzemiącą w człowieku potęgą destrukcji zasilaną niespotykaną nigdzie indziej w kosmosie kumulacją pychy. Konający świat potrzebuje świadomie konających ludzi. Może to jest właściwa podstawa ekologii?

Uwaga: W żadnej mierze celem autora nie jest poruszanie kwestii natury cierpienia fizycznego i psychicznego. Umieranie w bólu i ból umierania, będąc dla nas co prawda ważnym sygnałem, są także czymś, z czym walczymy, na potrzeby czego angażujemy znaczne środki, co uznajemy za nasze wspólne przedsięwzięcie buntu i niezgody. Jeżeli w jakikolwiek sposób lektura tego tekstu może zostać poczytana jako próba unieważnienia tego przedsięwzięcia, to nie to było intencją autora. Brak bólu nie musi zakładać jednak braku świadomości, a jeżeli musi (w skrajnych anestezjologicznie przypadkach), to powinno to być przecież tylko skutkiem ubocznym procedur medycznych. Należy umierać bez bólu, ale także w pełni świadomie. O taką śmierć warto zabiegać.

Tłumaczenie: Marcin Krupowicz

Redakcja i edycja tekstu: Miłosz Wieczór

Grafika: Adwokat i Śmierć, z serii Taniec Śmierci, za którą odpowiada artysta Hans Holbein (młodszy). Dzieło powstało w 1651 roku, choć to akurat jest cyfrowa kopia druku z końca XVIII wieku. Licencja Creative Commons 0 (CC0), za: Metropolitan Museum of Art [ odnośnik do obrazka na stronie muzeum ]

László Dvárós (ur. 1953) – Filozof, publicysta, lingwista i teoretyk kultury. Prywatnie popularyzator literatury, tradycji i kuchni węgierskiej. Urodzony w Budapeszcie, w latach 70. wyemigrował do Paryża, wiedziony chęcią uczestnictwa w studenckim ruchu przemian światopoglądowych. Studiował i wykładał na Sorbonie. Doktor Honoris Causa Uniwersytetu w Debreczynie i Uniwersytetu w Dublinie. Jest autorem kilkunastu książek, najważniejsze z nich to: Manifest studencki, czyli szkice z zapomnianej rewolucji (1973), Podstawa struktury języka a kody kulturowe (1999), Rzeczywistość zarchipelagizowana (2007).

Marcin Krupowicz – Absolwent Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Nauczyciel, tutor i wychowawca w 2 Społecznym Liceum Ogólnokształcącym z Oddziałami Międzynarodowymi im. Pawła Jasienicy STO w Warszawie.


Opublikowano

w

,

przez